
To było bardzo rano…
Wczesnym rankiem 10 lutego 1940 roku w wielu tysiącach domów znajdujących się na okupowanych przez Związek Sowiecki terytoriach przedwojennej Polski rozległo się głośne pukanie do drzwi. Rozpoczynała się właśnie pierwsza z czterech akcji deportacyjnych zorganizowanych i przeprowadzanych przez Sowietów. Ich pierwszym celem stali się pracownicy służby leśnej oraz osadnicy wojskowi i cywilni. Co jednak charakterystyczne, na Wschód trafiali wraz ze swoimi rodzinami. Trójki operacyjne NKWD dobijające się do domów polskich obywateli, były zwiastunem nadciągającej tragedii setek tysięcy niewinnych osób. Wydarzenia z lutego 1940 roku były ogromnym zaskoczeniem, gdyż od początku okupacji we wrześniu 1939 roku Sowieci nie przeprowadzili jeszcze tak wielkiej akcji represyjnej.
Załadowali nas na wóz…
Po wejściu do domu Sowieci dawali mieszkańcom zwykle kilkanaście minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Zdarzały się jednak przypadki, gdy NKWD-ziści zabierali całą rodzinę „z marszu”, bez możliwości zabrania czegokolwiek . Następnie wszyscy trafiali na stacje kolejowe, na które docierali w różny sposób: saniami, ciężarówkami, pieszo… Tam czekały na nich pociągi z wagonami towarowymi, do których byli ładowani i zamykani. Rozpoczynała się dramatyczna podróż na wschód, z której już nie wszyscy powrócili. Trwała kilka tygodni, zależnie od punktu, do którego dany transport był kierowany. Skazani na ciasnotę, głód i choroby, czekali na to, co przygotowali im Sowieci.
Pierwsza odsłona tragedii
Deportacja z lutego 1940 roku była największą z czterech akcji zorganizowanych przez Sowietów. Spośród łącznej liczby co najmniej 330 tysięcy deportowanych w latach 1940-1941, aż 140 tysięcy zostało zabranych z domu nocą 9/10 lutego 1940 roku. Wywiezieni na Wschód w pierwszej deportacji musieli czekać na szansę ratunku aż 1,5 roku, czyli do ogłoszenia amnestii dla polskich obywateli z sierpnia 1941 roku.
W kolejnych miesiącach 1940 i 1941 roku ich tragiczny los miały podzielić kolejne tysiące polskich obywateli.