Flat Preloader Icon

25 czerwca 1941 r. zaczął się w Białymstoku tragicznie i równie tragicznie się skończył. I choć cała końcówka czerwca była dramatyczna, stanowiła zaledwie zapowiedź równie strasznego lipca.

Była może 5 czy 6 nad ranem, kiedy na plebanię kościoła Chrystusa Króla w białostockiej dzielnicy Dojlidy wpadli sowieccy żołdacy. Wywlekli stamtąd 54-letniego proboszcza ks. Adolfa Ołdziejewskiego i w okrutny sposób zamordowali nad brzegiem rzeczki Białej. Za chwilę zabili na plebanii 85-letniego ojca ks. Adolfa. A potem podpalili kościół. Kiedy parafianie zauważyli dym, rzucili się do gaszenia. Wówczas Sowieci zaczęli strzelać, zabijając Józefa Kozłowskiego (49 l.), Franciszka Kuźmicza (42 l.), Janinę Trochimczuk (26 l.), która była w ciąży, jej męża Jana (28 l.), Helenę Dawidowicz (21 l.) i zaledwie 16-letnią Zofię Dawidowicz.

Nie był to jednak koniec dramatów tego dnia.

Kilka godzin po zbrodni w Dojlidach Sowieci wpadają na plebanię białostockiego kościoła farnego. Krzyczą, że poprzedniego dnia ktoś strzelał z wieży kościoła do wojskowego patrolu. Robią rewizję, a następnie zabierają ze sobą czterech księży, w tym dziekana Aleksandra Chodykę, a także organistę Piotra Matulewicza. Na miejscu improwizują „sąd polowy” i skazują wszystkich na rozstrzelanie. Stawiają skazańców pod murem pobliskiego pałacu Branickich. Ostatecznie rozstrzeliwują jednego – organistę.

25 czerwca to niemal najdłuższy dzień w roku, więc musiało być już po godz. 22, kiedy z domu przy Szosie Pod Krzywą wyszła dwójka ludzi: kobieta i mężczyzna – Maria i Józef Blicharscy. On jest uznanym artystą-malarzem, uczniem Józefa Pankiewicza, ona nauczycielką języka polskiego. Oboje pracowali w białostockim Seminarium Nauczycielskim. Od miejsca porannej zbrodni w Dojlidach dzieli ich w linii prostej zaledwie kilkaset metrów. Kobieta zapala papierosa. Być może rozmawiają o nowej wojnie niemiecko-sowieckiej. A może o czwartej już sowieckiej deportacji, która raptem pięć dni wcześniej wygarnęła z domów tysiące ludzi? A może o więzieniu przy Szosie Południowej, porzuconym przez NKWD trzy dni wcześniej, i rozbitym przez mieszkańców miasta, którzy wypuścili na wolność swoich bliskich? Nie dowiemy się tego. Ważniejsze jest to, że po chwili na miejscu znów pojawiają się sołdaci. Oskarżają dwójkę rozmawiających o dawanie ogniem znaków niemieckiemu lotnictwu (nieopodal jest białostockie lotnisko Krywlany). Mimo, a może właśnie dlatego, że Józef spokojnie tłumaczy Sowietom, że tylko wyszli „na papierosa”, ci zabierają go i nieopodal mordują strzałem z karabinu.

I tak kończy się ten straszny dzień. Ale napięcie nie mija. Wręcz przeciwnie. Dwa dni później do miasta wkraczają Niemcy. Jeszcze tego samego dnia podpalają Wielką Synagogę przy ul. Suraskiej, wraz z około 800 żydowskimi mieszkańcami miasta wewnątrz…

Skip to content