Flat Preloader Icon

Stół polskiego ziemianina zesłanego na Syberię w XIX w.

3/12/2022

Wiesław Caban

Zesłani na Sybir polscy ziemianie nie zostawili wielu informacji na temat posiłków, które tam spożywali. Zdecydowana większość z nich wspominała o tym w pamiętnikach i listach do rodzin zdawkowo. Nie chcieli martwić najbliższych swoją trudną sytuacją materialną i mieli wyrzuty sumienia, że spiskując, czy walcząc w powstaniu styczniowym, narazili ich na utratę majątków i ogrom innych cierpień.

Ziemianie wśród zesłanych na Syberię na przestrzeni XIX w. stanowili 5–7 proc. ogółu skazanych. Byli to głównie młodzi ludzie, którzy wzięli udział w spiskach w dobie międzypowstaniowej lub wystąpili zbrojnie w czasie powstania styczniowego.

Wypowiadanie się na temat spożywanych przez zesłańców posiłków możliwe jest jedynie w oparciu o pamiętniki i listy. Rzecz jednak w tym, że autorzy pamiętników wywodzący się z ziemiaństwa nie zostawili wielu informacji na interesujący nas temat. Zdecydowana większość z nich w listach pisanych do rodziny o posiłkach spożywanych na syberyjskim zesłaniu wspominała zdawkowo, głównie dlatego, że nie chcieli martwić najbliższych swoją trudną sytuacją materialną. Nadto mieli oni wyrzuty sumienia, że spiskując, czy walcząc w powstaniu styczniowym, narazili swych rodziców na utratę majątków ziemskich, a całe społeczeństwo polskie – na ogrom cierpień.

Posługując się fragmentami zapisów z listów i pamiętników, spróbuję zobrazować stół ziemian-zesłańców w trakcie pobytu na tzw. etapie (miejscu noclegowym w drodze na Sybir – dop. red.), podczas Świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy i wreszcie w trakcie okolicznościowych spotkań. Nie ma natomiast możliwości scharakteryzowania codziennych posiłków, gdyż na ten temat dysponuję jedynie szczątkowymi informacjami typu, że dany ziemianin stołował się u współtowarzyszy za kilka rubli miesięcznie, a inny, że obiady spożywał w restauracji  i nie stanowiło to dla niego specjalnego wydatku, gdyż systematycznie otrzymywał pieniądze od rodziny.

Na obrazie widać grupę ludzi eskortowaną przez uzbrojonych strażników.

Piotr Stachiewicz, Pochód na Sybir, 1888. Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku. Wikimedia Commons.

Zesłańcowi wyruszającemu w daleki marsz władze carskie wypłacały tzw. strawne, co w języku rosyjskim określano jako „kormowyje diengi”. Za te pieniądze zesłańcy kupowali na półetapach i etapach pożywienie, które przygotowywały sybiraczki, żony rosyjskich sołdatów. Leonard Mężyński, który został zesłany za udział w powstaniu styczniowym na ciężkie roboty do kopalni srebra w Kutmarze (Kraj Zabajkalski), na jednym z półetapów na trasie między Tobolskiem a Tomskiem wydał tylko 7 kopiejek spośród 21 przyznanych mu na dzienne utrzymanie i był w pełni usatysfakcjonowany z posiłku. Mężyński nie zaznaczył wprawdzie jakie potrawy zakupił, ale za to napisał, że do wyboru miał kapuśniak, w którym pływały drobne kawałki mięsa, kaszę jaglaną lub jęczmienną na mleku, jajecznicę usmażoną na mleku, bliny, trzy gatunki chleba (pszenny, żytni i jęczmienny) i wreszcie kołacze oraz syberyjskie piwo. Nadto dodał, że na niektórych półetapach czy etapach żywił się tylko dziczyzną, która była bardzo tania. Pieczona dzika kaczka kosztowała raptem 6 kopiejek, a dzika gęś – 10. Nie oznaczało to, że miał takie możliwości na każdym półetapie czy etapie. Przechodząc przez część europejską Rosji, niejednokrotnie zdarzało mu się, po dotarciu na miejsce wypoczynku, zdobyć zaledwie kromkę czerstwego razowego chleba. Zwyczajnie dlatego, że „sołdatki” nie były w stanie jednocześnie przygotować pożywienia dla tak dużej liczby maszerujących na zesłanie. Ale w dalszej części trasy – od Tobolska na wschód – czekały go też inne niespodzianki. Wiosną „sołdatki” sprzedawały jaja dzikich kaczek i gęsi, w których znajdowały się już sporej wielkości zarodki. Oferowano pieczone dzikie kaczki i gęsi, ale zdarzało się, że były one niewypatroszone. Ale chyba najgorzej na etapie przytrafiło się Władysławowi Zapałowskiemu, ziemianinowi z guberni radomskiej, który za udział w powstaniu styczniowym został zesłany do północno-zachodniej części Imperium Rosyjskiego (dziś – Republika Komi). Trasę z Moskwy do Wołogdy (około 300 km) przebył „o suchym prowiancie”. Po dotarciu na etap w Wołogdzie zapragnął skosztować gorącego posiłku. Po wielkich trudach udało mu się zdobyć za 6 kopiejek dużą miskę gorącego kapuśniaku. Wydaje się, że słusznie będzie zacytować jego doznania: „Zapach i złote oczka tłuszczu pływające na powierzchni podnieciły i tak już wyborny mój apetyt. Z chciwością zatem żarłoka ułamałem kawał chleba razowego i łyżką gorączkowo nie jeść, ale połykać zacząłem zupę i gdy mój pierwszy głód został zaspokojony, zapragnąłem znaleźć coś na dnie miski więcej podstawowego, sądziłem bowiem, że znajdę kawał mięsa. Zanurzyłem i zamieszałem łyżką, która w tej chwili wypadła mi z ręki na ziemię i straszne porwały mię torsje – sądziłem, że już duszę wyzionę… Na dnie miski razem z kapustą ujrzałem tysiące białych pędraków, stonóg, karaluchów, prusaków i pluskiew, które właśnie wygotowane dały tę tłustą okrasę na wierzchu”.

Jacek Malczewski, Na etapie (Sybiracy), 1890. Muzeum Narodowe w Warszawie. Wikimedia Commons

O wiele lepiej odżywiali się ci ziemianie, którzy posiadali zasobne portfele. Z jednej strony mogli sobie pozwolić na wynajem powozów i drogę na zesłanie pokonywali tzw. pocztą. Stać ich też było na zakupienie odpowiedniego prowiantu. Feliks Zienkowicz, wywodzący się z ziemiaństwa z Grodzieńszczyzny, i kilku jego najbliższych towarzyszy z ziem litewsko-białoruskich, w Tobolsku w 1864 r.  otrzymali pozwolenie odbycia dalszej podróży do Irkucka właśnie powozami. Ze środków pochodzących ze strawnego oraz swoich własnych,  przygotowali na trasę z Tobolska do Irkucka, liczącą około 3200 km, prowiant, na który  składało się m. in około 45-50 kg bigosu, ale jak zaznaczył Zienkowicz: „bigosu takiego, jaki opisał nasz Adam w »Panu Tadeuszu«”. Uzupełnienie stanowiły szynki upieczone w chlebie, wędliny, masło i sery. W trasie tzw. luksusowe potrawy uzupełniali w dużych ośrodkach miejskich jak: Omsk, Tomsk, Krasnojarsk, a dziczyznę oraz chleb kupowali w wiejskich chatach.

A jak wyglądał świąteczny stół w okresie Bożego Narodzenia i Wielkanocy? W okresie międzypowstaniowym, kiedy liczba zesłańców nie przekraczała 5500 osób i kiedy to w poszczególnych miejscach zsyłki liczba skazanych wahała się od kilku do kilkunastu osób, starano się wspólnie obchodzić Wigilię. Stanisław Szumski, ziemianin z Wileńszczyzny urządził ją w 1840 r. w Wiatce, dokąd został zesłany za udział w spisku Szymona Konarskiego. Nie dał on w pozostawionym pamiętniku opisu potraw, które znalazły się na wigilijnym stole. Zaznaczył wszakże, że Wigilia  została urządzona w staropolskim zwyczaju. Szumski na wygnaniu zamieszkiwał w wygodnym apartamencie, a do usług miał kamerdynera i kucharza. Możemy więc sobie wyobrazić jak wyglądała staropolska Wigilia na dworze kresowego ziemianina, tyle tylko że przeniesiona do Wiatki.

Daleko trudniej było zorganizować Wigilię, jeżeli w danej miejscowości przebywało kilkadziesiąt, a nawet do 200 zesłańców. W Usolu (gubernia irkucka) na wieczerzę wigilijną w 1865 r. zebrało się właśnie 200 osób. Kiedy zebrani, z tęsknoty za bliskimi, za ojczyzną, ze wzruszenia nie byli w stanie zaśpiewać ani kolędy, ani „Boże coś Polskę”, postanowiono, że odtąd w ten uroczysty wieczór nie będą się już spotykać w tak licznym gronie, tylko w wąskich grupach. I zdaje się, że Jacek Malczewski, autor obrazu „Wigilia na Syberii” z 1892 r., chociaż nigdy za Uralem nie był, dobrze odczytał atmosferę panującą w wigilijny wieczór wśród zesłańców syberyjskich.

Na obrazie widać grupę mężczyzn siedzących za stołem i jedzących.

Jacek Malczewski, Wigilia na Syberii, 1892, Muzeum Narodowe w Krakowie. Wikimedia Commons

Wigilijne spotkania w mniejszych grupach odbywały się. Starano się, by na stole pojawiły się  dania przypominające staropolską, postną kuchnię. W czasie składania życzeń i spożywania pokarmów panował jednak nastrój przygnębienia i nostalgii.

W przypadku świąt Wielkanocy również nie dysponujemy zbyt wieloma opisami obchodzonych uroczystości. W listach i pamiętnikach mamy na ogół do czynienia, jeśli tak można powiedzieć, jedynie z odnotowaniem zdarzenia. Z szerszych opisów, do których udało mi się dotrzeć wynika, że śniadanie wielkanocne przebiegało w atmosferze radości. To może i nie powinno zaskakiwać, gdyż jest to święto radosne.

Udało mi się dotrzeć do jedynego bodaj opisu obchodów Wielkanocy na etapie. Ale też trzeba dodać, że było to miejsce szczególne. Mianowicie etap dla zesłanych z Litwy uczestników powstania styczniowego znajdował się w wydzielonych pomieszczeniach obszernego więzienia w Petersburgu. Jakub Gieysztor, pełniący w powstaniu funkcję prezesa Wydziału Zarządzającego Prowincjami Litwy tak oto przedstawił atmosferę tych dni: „Wielkanocne święta obchodziliśmy w Petersburgu. Pewno w całej Polsce tak uroczystego i świetnego nie było obchodu. Przysłano Jeleńskiemu i mnie święcone z Wilna, a z Petersburga tak wiele przyniesiono, że cały tydzień stoły zastawione były ciastami i mięsiwem. Trudno opisać wrażenie, jakie owładnęło nami, gdyśmy zebrani w jednej sali razem z licznymi gośćmi przystąpili do dzielenia się święconem jajkiem, a chór młodzieży nagle huknął: »Szczęśliwy dzień dziś nam nastał«. Zwolna wszystkich obecnych głosy zlały się w jednym śpiewie, lecz głośny płacz niektórych nie dozwolił skończyć uroczystego śpiewu »Alleluja« na świeżych grobach, w drodze na Sybir, żegnając na zawsze nasze rodziny”. Winienem jestem w tym miejscu wyjaśnienie odnośnie okoliczności, które umożliwiły tak uroczyste świętowanie Wielkanocy, które miało miejsce pod bokiem siedziby cara. Działo się tak głównie dlatego, że petersburskim generał-gubernatorem w latach 1861-1866 był Aleksandr Arkadiejewicz Suworow. To właśnie wnuk feldmarszałka Aleksandra Wasiljewicza Suworowa, pogromcy Warszawy w 1794 r., był przeciwnikiem polityki Michaiła  Murawjowa prowadzonej na Litwie po upadku powstania styczniowego i jednocześnie wykazywał wiele sympatii w stosunku do Polaków. Nadto należy dodać, że umożliwił on udział przedstawicielom  arystokracji petersburskiej w składaniu życzeń świątecznych i dostarczaniu wykwintnych pokarmów. Czyżby i w tym przypadku miało się potwierdzić obiegowe powiedzenie, że wnukowie naprawiają błędy dziadków?

Nie udało mi się natrafić na szerszą informację na temat spędzania świat wielkanocnych przez zesłańców postyczniowych. Na ogół w listach, czy pamiętnikach, znajdowałem jedynie informację, że było „świecone”, że w trakcie obchodów tych świąt mieszkańcy Syberii dzielili się jajkiem z polskimi zesłańcami i tak samo postępowali Polacy, kiedy przypadła Wielkanoc według kalendarza juliańskiego. Na przejrzanych około 60 pamiętników zesłańców postyczniowych nie znalazłem żadnej szerszej informacji na ten temat. Swoistego rodzaju zagadką jest, dlaczego nikt spośród zesłańców z Usola nie wspomniał, jak przebiegała Wielkanoc?  Przebywało tu – jak wspominano – najmniej 200 osób z różnych środowisk społeczno-zawodowych. Warunki pobytu wyraźnie odbiegały na korzyść tu zesłanych od innych miejscowości Syberii. Czyżby wspominane wyżej wydarzenia związane z wieczerzą wigilijną z 1865 r. miały wpływ na to, że do końca zesłania postanowiono zrezygnować z urządzania zbiorowych świątecznych spotkań nie tylko z okazji Bożego Narodzenia ale i Wielkanocy? Odpowiedź na to pytanie zapewne uzyskalibyśmy, gdyby wreszcie powstało opracowanie na temat kolonii polskiej w Usolu w XIX w. Wiadomo jednakże, że dochodziło tam do spotkań z okazji świat wielkanocnych, ale odbywały się one w daleko mniejszych kręgach. Feliks Zienkowicz bywał na takich spotkaniach u hrabiostwa Wacławy i Romana Bnińskich z Wielkopolski  oraz  u Aleksandra i Teodozji Oskierków z guberni mińskiej,   którzy w Usolu prowadzili „domy otwarte” dla ludzi ze swego kręgu. W 1869 r. Zienkowicz zachwycał się smakiem kosztowanych tam  tortów, babek czekoladowych, mazurków i sękaczy, dodając, że „dostarczyły [one] wątku do gawęd na całe trzy dni, zupełnie jak to u nas w kraju bywało”.

Wreszcie należy postawić pytanie o zastawę stołu ziemianina-zesłańca w czasie spotkań okolicznościowych. Do takich zaliczyłem imieniny i spotkania w grupie zesłańców z długo oczekiwanym gościem, a takim był przede wszystkim ksiądz, który choć rzadko, to jednak  trafiał do Polaków rozsianych po całej Syberii. Odwołam się w tym miejscu do dwóch zdarzeń, a mianowicie opisu imienin, jakie organizowała młodzież szlachecka zesłana do Kraju Zabajkalskiego za udział w spisku Szymona Konarskiego i przyjęcia, jakie przygotowano z okazji wizyty duszpasterskiej złożonej przez  ks. Kowalewskiego zesłańcom postyczniowym w Solwyczegodsku (gubernia wołogodzka).

Spiskowcy ze Stowarzyszenia Ludu Polskiego obowiązek obchodzenia imienin wpisali do swoistego rodzaju zesłańczej konstytucji. Na imieniny zesłanych na katorgę do kopalń w Gornej (Gornaja) zjeżdżali się katorżnicy z okręgu nerczyńskiego. Zdaniem Justyniana Rucińskiego: „każde imieniny wyczekiwane były niecierpliwie; każdy kto mógł pospieszał na nie. (…) Na dwa dni przedtem przygotowywało się w chacie naszej przyjęcie dla licznych gości. Nie wykwintne, ale dostatnio należało nakarmić, bo młode żołądki niestrawności nie znały. Więc robiłem w dwóch saganach chłodnik zawiesisty, piekłem potężne pieczenie i prosięta, robiłem kołduny, małdrzyki. (…) Wielkie na przestrzał sienie służyły jako jadalna sala, w której ustawiały się proste stoły i zydle. Na stołach chleba kilka bochenków, polewane miski i łyżki drewniane, nożów tylko kilka, bo więcej nie było. Gość każdy dobywał nóż własny, co przypominało starodawne obyczaje”.

Wizyta księdza w miejscu zsyłki Polaków należała naprawdę do rzadkości. Zgodnie z odgórnymi zaleceniami biskupa mohylewskiego, bo to jemu podlegały wszystkie parafie katolickie w imperium rosyjskim, ksiądz starał się raz do roku odwiedzić miejsce, w których znajdowali się zesłańcy. Nie zawsze to było możliwe. Niecodzienny przebieg miała wizyta księdza w Solwyczegodsku, a wszystko za sprawą zesłanego tu po upadku powstania styczniowego Zygmunta hr. Kierdeja Wielhorskiego. Po przybyciu na zesłanie Wielhorski zakupił dom z ogrodem za przywiezione ze sobą pieniądze. Dom składał się z trzech pokoi, kuchni, spiżarni i lodowni. Na utrzymanie domu rodzina przysyłała mu 600 rubli srebrnych rocznie. Tu więc toczyło się życie towarzyskie zesłanych do tego niewielkiego miasteczka  (1300 mieszkańców). Wielhorski systematycznie urządzał spotkania towarzyskie z okazji świąt Bożego Narodzenia, Wielkanocy, swoich imienin i najbliższych przyjaciół. Posiłki przygotowywał sam, bowiem posiadał talent kulinarny. Gdy zebrało się więcej osób, to prosił o pomoc współwygnańców i swego służącego. Dla żadnego z uczestników tych spotkań nie zabrakło przygotowanych przez niego smakołyków.

Najbardziej wystawne dania Wielhorski przygotowywał na przyjazd ks. Kowalewskiego, proboszcza parafii wołogodzkiej. Podczas jednej z takich wizyt, po nabożeństwie, Zygmunt hr. Kierdej zaprosił księdza i osoby najbliższe na obiad, w sumie 7 osób. Na stole pojawiła się zupa francuska à la Colbert, następnie majonez z łososiowatej, rzadkiej ryby o nazwie nelma, tatar ze sterleta. Wreszcie ozory jelenie, kotlety baranie z rusztu, pieczone jarząbki oraz indyk. Za surówkę służyła biała kapusta, a na deser podano konfitury ananasowe i krem kawowy. Toasty wznoszono maderą. Po obiedzie nastąpiła krótka drzemka, a po niej podjęto rozmowy na różne tematy, ale zdaje się, że dominował głównie temat związany z celowością wywołania powstania. W czasie rozmów raczono się krupnikiem sporządzonym według sposobu żmudzkiego. Była to czysta wódka, a raczej „siwucha”, zagotowana z miodem i różnego rodzaju korzeniami. Podobnież po wystudzeniu miała wyborny smak krupniku. W każdym razie ks. Kowalewskiemu bardzo smakowała. Około godziny 21 miała miejsce kolacja, na którą zebrało się około 30 osób. Podano wtedy duży garnek bigosu, dwie ogromne szynki i 500 kołdunów. Pojawił się problem z zastawą (talerzami, widelcami i łyżkami), ale i tu sobie jakoś poradzono. Otóż kiedy jeden z biesiadników uznał, że jest najedzony do syta przekazywał zastawę koledze. Wszyscy byli ogromnie zadowoleni.

Na podstawie wyżej przytoczonych opisów obchodów świat kościelnych i świeckich trudno oczywiście kusić się o szerszą refleksję,  gdyż przykłady mają charakter fragmentaryczny. Wydaje się jednak, że można mówić, że zasobni ziemianie mieli pewne możliwości urozmaicenia swej wieloletniej syberyjskiej zsyłki. Sprawa wymaga dalszych badań. Należałoby dotrzeć do archiwów Moskwy, Tomska, Omska, Tobolska czy wreszcie Irkucka, gdzie znajduje się wiele korespondencji polskich zesłańców zarekwirowanych przez władze carskie. Trudno jednakże przewidzieć kiedy będzie to możliwe.

Prof. dr hab. Wiesław Caban, profesor emeritus Instytutu Historii UJK

Bibliografia:

Wykaz pamiętników podano w kolejności ich cytowania, czy też odwoływania się do nich.

Mężyński L., Wspomnienia z powstania styczniowego i sybirskiej katorgi 1863-1869, Tarnopol 1910, (s. 47);

Zapałowski W.,  (Płomień),  Pamiętniki z roku 1863-1870, przedmowa K. Bartoszewicza, t. 2, (s. 137-138);

Gieysztor J.,  Pamiętniki z lat 1857-1865, t. 2, [opr. S. Kościałkowski], przedmowa T. Korzona,  Wilno, 1913 (s. 220);

Jędrychowska B., Wszystkim obcy i cudzy. Feliks Zienkiewicz i jego listy z Syberii 1864-1881, Wrocław 2005, Wilno 1913, (s.185);

Szumski S., W walkach i więzieniach. Pamiętniki z lat 1812–1848, wyd. H. Mościcki, Wilno 1931, (s.143);

Ruciński J., Konarszczyk. 1838-1878. Pamiętniki zesłania na Sybir, Lwów 1895, (s. 98-99);

[Z. Wielhorski], Wspomnienia z wygnania 1864-1874 przez hr. Zygmunta Kierdeja, Poznań 1875, (s. 66-73).

Skip to content