Flat Preloader Icon

Zapaliła światło nadziei. Niezwykłe losy dr Zofii Teligi-Mertens i jej rodziny

25/03/2024

Wojciech Marciniak

Było lato 2020 r., gdy dotarła do mnie wiadomość o przyznaniu mi grantu na przeprowadzenie badań w moskiewskich archiwach. Niestety, epidemia Covid 19 – jak się potem okazało – dopiero nabierała tempa. Wyjazd do Rosji okazał się niemożliwy. Kolejne wydarzenia na Wschodzie: protesty społeczne na Białorusi i wywołany przez Łukaszenkę kryzys migracyjny na granicy z Polską, a potem rosyjska agresja na Ukrainę, ostatecznie przekreśliły moje badawcze plany. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że te wszystkie przeszkody okażą się czym innym, niż na pierwszy rzut oka się wydawało.

Historia przez duże H

W trakcie lockdownu postanowiłem napisać książkę. W zasadzie chodziło o znaczne rozbudowanie artykułu, który zalegał w moim komputerowym archiwum tekstów niewydanych. Na warsztat wziąłem losy obywateli polskich w latach 1943–1946 przebywających na samym południu Kazachstanu, w obwodzie graniczącym z Uzbekistanem. Pomyślałem, że to będzie dobry tekst na rozstanie się (przynajmniej na jakiś czas) z tematyką Związku Patriotów Polskich w ZSRR. Nieoczekiwanie jednak książka zaczęła się rozrastać. Zamknięty w domu, wgłębiałem się w kopie dokumentów, zdjęcia i wspomnienia Sybiraków. Jedno nazwisko występowało w tych materiałach szczególnie często: Zofia Teliżyna. Ze źródeł wyłaniała się postać energicznej i zaangażowanej działaczki ZPP, najpierw przewodniczącej Międzyrejonowego Zarządu Związku w Turkiestanie, a potem już szefowej obwodowych struktur tej organizacji. Teliżyna…. Teliga! Zofia Teliga. Przypomniałem sobie, że we Wrocławiu żyje osoba o takim nazwisku. Nasz pierwszy kontakt – ale nie osobisty – nastąpił przed wielu laty, gdy na łamach pisma „My, Sybiracy” opublikowałem fragment pracy doktorskiej, a w kolejnym numerze Zofia Teliga-Mertens nawiązała do mojego tekstu. Ale to nie mogła być „moja” Zofia – musiałaby bowiem mieć około 115 lat. Okazało się, że była to jej córka, a zarazem imienniczka: dr Zofia Teliga-Mertens, agronom i Dama Orderu Orła Białego (rocznik 1926).

Krótkie „śledztwo” w Internecie i kilka telefonów przyniosły rezultaty w postaci namiarów do Pani Zosi. W słuchawce usłyszałem zmęczony, ale silny głos wiekowej osoby. Nasza rozmowa przez telefon trwała chyba około dwóch godzin. Tematem była oczywiście historia, a w zasadzie Historia. Pani Zosia opowiadała mi o jakimś wydarzeniu, które kojarzyłem ze źródeł, następnie ja dopytywałem o coś, co znałem jedynie z archiwaliów, a Ona natychmiast bezbłędnie rozwijała ten wątek. Zsyłka, podróż na południe ZSRR, Kazachstan, działalność mężów zaufania kujbyszewskiej ambasady, Związek Patriotów Polskich, repatriacja, Moskwa…. Matka, Zofia-seniorka, będąc szefową Wydziału Poszukiwania Rodzin Zarządu Głównego ZPP w radzieckiej stolicy, stykała się z problemami, które miałem badać w moskiewskich archiwach. I z postaciami, które pracowały w polskiej ambasadzie: Henryk Raabe, Irena Kuczyńska – Tak, tak pamiętam ich; Mamusia z nimi współpracowała; Kuczyńskiej nie bardzo lubiłam, bo to taka dama była – słyszę głos Pani Zosi i uświadamiam sobie, że rozmawiam z prawdopodobnie ostatnim świadkiem działalności na rzecz uwolnienia i repatriacji Polaków, prowadzonej przez Ambasadę RP w Moskwie. Wtedy, kiedy jeszcze można było coś zrobić dla rodaków w ZSRR, nim stalinizm podzielił polskie rodziny „granicą przyjaźni” na Bugu. Gdyby badacz egipskich piramid jakimś cudem spotkał kogoś, kto w młodości pracował w pałacu faraona, zapewne poczułby to samo, co ja.

Niezależna, silna, mądra

Nasze rozmowy stawały się coraz częstsze i dłuższe. Nie mogliśmy się na razie spotkać, więc „wisieliśmy na słuchawce”. I pisaliśmy książkę o ZPP w południowym Kazachstanie. Pani Zosia opowiadała, ja notowałem; ja dopytywałem, a Ona sobie przypominała. Powracały jej wspomnienia, a wraz z nimi barwy, zapachy i dźwięki minionych lat. Zatarte w pamięci wydarzenia stawały się coraz żywsze. Gdy „dotarliśmy” do najmłodszych lat Pani Zosi, opowiedziała mi o swoim rodzinnym domu w Woli Rycerskiej niedaleko Krzemieńca na Wołyniu. Urodziła się 11 października 1926 r. Była jedynym dzieckiem Zofii z domu Baster – działaczki ruchu ludowego oraz Stefana Teligi – zawodowego oficera Wojska Polskiego. Do chrztu trzymał ją przyjaciel mamy – Wincenty Witos.

Po miesiącach telefonicznych rozmów przyszedł czas na spotkanie we Wrocławiu. W czerwcu 2021 r. pojechałem do Jej domu. Towarzyszył mi prof. Albin Głowacki – znawca tematyki zesłańczej. Gdy dotarliśmy do starej kamienicy przy ul. Łukasiewicza, na ścianach której widoczne były jeszcze ślady postrzałowe z czasów wojny, czułem drżenie serca. Na starych drzwiach wizytówka z nazwiskiem znanym mi ze źródeł archiwalnych. Będąca w bardzo podeszłym wieku Pani Zosia przywitała nas z wielką serdecznością.

Miała problemy z poruszaniem się, ale pamięć – mimo że bardzo na nią narzekała – okazała się nadzwyczaj trwała. Rozmawialiśmy nie tylko o przeszłości. Pani Zosia, mimo braku dostępu do mediów, miała zaskakująco aktualne wiadomości o teraźniejszości i żywo się nią interesowała. W jej mieszkaniu czas jakby się zatrzymał, ale ona żyła w nim na własnych warunkach – niezależna, silna, mądra. Z zawadiackim poczuciem humoru. Nasze spotkania były coraz częstsze. Trasa Łódź–Wrocław stawała się coraz bardziej znajoma. Jesienią dołączyła do nas prof. Małgorzata Ruchniewicz z Uniwersytetu Wrocławskiego, która nagrywała wspomnienia Pani Zosi i często Ją odwiedzała, nawiązując nić przyjaźni. Potrzeba wysłuchania – to było dla Pani Zosi chyba ważniejsze niż wsparcie medyczne. I tak snuła opowieść swojej rodziny. Niezwykłą opowieść.

Wołyński dom Teligów

Jej tata – Stefan Teliga – pochodził z Kielecczyzny, z Bielin, gdzie urodził się 14 czerwca 1896 r. W trakcie I wojny światowej walczył w szeregach Legionów Polskich. Został ranny w bitwie pod Optową. Po zakończeniu wojny służył w 24. Pułku Piechoty. W wojnie polsko-bolszewickiej wykazał się odwagą i bohaterstwem na pierwszej linii frontu. W 1921 r. został Kawalerem Krzyża Srebrnego Orderu Wojennego Virtuti Militari V klasy, a w 1932 r. odznaczono go Krzyżem Niepodległości. Ponadto czterokrotnie otrzymał Krzyż Walecznych. W tym samym roku uzyskał awans do stopnia kapitana. Za zasługi wojenne dostał przydział ziemi we wspomnianej już Woli Rycerskiej (majątek Kuszlin) na Wołyniu, dokąd sprowadził żonę, którą poślubił 16 grudnia 1925 r. w Katerburgu (obecnie Kateryniwka).

Mama, Zofia z Basterów, urodziła się 6 kwietnia 1906 r. w Gruszowie na Zaolziu. Jej rodzina mieszkała w Nowym Boguminie. W 1920 r. została wraz z rodzicami wydalona do Polski przez władze Czechosłowacji. Przebywała w obozie dla przesiedleńców w Oświęcimiu. Po skończeniu studium handlowego pracowała w kancelarii notarialnej Stanisława Gerlacha w Jaworznie, a następnie przeprowadziła się do Kielc (1924 r.), gdzie znalazła zatrudnienie jako korespondentka handlowa w Suchedniowskiej Fabryce Odlewów i Maszyn (Huta „Ludwików”). W Kielcach poznała swojego przyszłego męża.

Wołyński dom Teligów tętnił radością. Młode małżeństwo wiodło spokojne i w miarę dostatnie życie wśród wielonarodowej społeczności Wołynia. Dorastająca Zosia uczęszczała do Liceum Krzemienieckiego – słynnych „wołyńskich Aten”. W 1937 r. rodzina przeniosła się do Krzemieńca, gdzie Zofia–matka podjęła pracę w Związku Plantatorów Tytoniu.

Widoczne ślady krwi

Wybuch II wojny światowej zburzył uporządkowane życie rodziny Teligów. Po napaści Niemiec na Polskę Stefan został zmobilizowany do wojska, ale wkrótce aresztowało go NKWD. Był bity i torturowany; na jego książeczce stanu służby oficerskiej widoczne są plamy krwi. Do końca życia jego żona pieczołowicie przechowywała domino wykonane przez niego z chleba w krzemienieckim więzieniu NKWD.

Tymczasem o świcie 10 lutego 1940 r. obie kobiety zostały zagnane do pociągów, którymi Sowieci wywozili w głąb ZSRR rodziny osadników wojskowych. Nieoczekiwanie (prawdopodobnie 13 lutego) do wagonu, w którym się znajdowały, doprowadzono trzech mężczyzn. Jednym z nich okazał się Stefan Teliga. Rodzina została wywieziona do Kotłasu, a następnie do Zapań Jarengi w obwodzie archangielskim. Na miejscu okazało się, że konwojenci ukradli ich najcenniejszy bagaż – garnki. Teligów poratowała wtedy sąsiadka – pani Chmielowska, która przekazała im aluminiowy rondelek. Przez całą zesłańczą tułaczkę gotowano w nim wszystko, co nadawało się do zjedzenia.

Na zsyłce zmaltretowany Stefan nie był w stanie pracować. Zofia wraz z niespełna 14-letnią córką pracowały przy wyrębie lasu i spławie drewna rzeką Wyczegdą. Po „amnestii” w 1941 r. Teligowie wyruszyli na południe ZSRR, w kierunku miejsc koncentracji Armii Polskiej. Według relacji żony, podczas jednego z postojów pociągu Stefan Teliga został zatrzymany przez NKWD. Okazało się później, że zmarł 12 lutego 1942 r. w szpitalu w Kokandzie (Uzbecka SRR). Jego ciało prawdopodobnie zostało pogrzebane w bezimiennej, zbiorowej mogile. 12 stycznia 1970 r. został sądownie uznany za zmarłego.

Przez góry na wielbłądzie

Tymczasem obie kobiety dotarły do Uzbekistanu, a następnie do obwodu południowokazachstańskiego. Skierowano je do kołchozu Kozmołdak (Kazy-Mułtak) w okolicach Syzganu w rejonie suzackim. Od większych skupisk ludności i szlaków komunikacyjnych obszar ten był oddzielony pasmem gór Karat. Przebywającą tam ludność polską i kazachską trapił głód i nawracające fale epidemii tyfusu.

Po otrzymaniu wiadomości o śmierci męża, Zofia Teliga ciężko zachorowała na serce, a następnie na malarię. Kiedy wyzdrowiała, podjęła starania, by przenieść się na południe obwodu – do większego osiedla. W trakcie ewakuacji Armii gen. Andersa na Bliski Wschód zaopiekowała się transportem polskich sierot z Czułak-Kurganu do Turkiestanu. Ale wydostać się z ZSRR niestety nie zdołała. Jesienią 1942 r. wraz z córką przeniosła się do Turkiestanu, pokonując część drogi przez góry pieszo. Nie mając już sił, jechała na wielbłądzie, prowadzonym przez córkę. Przed chłodem chroniły ją zabrane jeszcze z Polski kilimy.

Na przełomie lat 1942/1943, będąc już w Turkiestanie, Zofia Teliga została kierowniczką polskiego domu dziecka. W placówce mieszkało wówczas około 170 dzieci polskich i żydowskich, które starała się ratować od śmierci, ale i od rusyfikacji. Po zerwaniu wiosną 1943 r. przez ZSRR stosunków dyplomatycznych z rządem RP na uchodźstwie, zwolniono ją z tego stanowiska. Utrzymywała się wówczas z renty inwalidzkiej, a jej córka pracowała w sowchozie Burgem w okolicach Kusz-Aty.

Jesienią 1943 r., wskutek namowy delegatki Związku Patriotów Polskich z Moskwy, rozpoczęła przygotowania do organizacji struktur ZPP w rejonie turkiestańskim. W lutym 1944 r. została przewodniczącą Zarządu Rejonowego (od marca 1945 r. – Międzyrejonowego) ZPP w Turkiestanie. Od kwietnia 1945 r. stała na czele Zarządu Obwodowego ZPP w Czymkencie. Po ewakuacji Armii gen. Andersa na Bliski Wschód, Zofia Teliga współorganizowała szkoły i placówki opiekuńcze, czyniła starania o przydziały żywności i odzieży, przeciwdziałała wynarodowieniu polskich dzieci i walczyła z wszechobecną nędzą i głodem. Roztaczała opiekę nad rodzinami polskich wojskowych, inwalidami wojennymi, zesłańcami najbardziej potrzebującymi wsparcia. Organizowała też różne przedsięwzięcia kulturalne, co było bardzo trudne w tamtych warunkach polityczno-bytowych. Wizytowała też polskie sierocińce, szkoły i internaty. Podczas jednej z takich odwiedzin otrzymała orzełka wykonanego przez wychowanków Ochronki nr 2 w Sajramie. Co prawda bardziej przypominał on tzw. kuricę niż przedwojenne polskie godło, ale w ówczesnych okolicznościach był świadectwem przywiązania do polskości sierot rzuconych przez los w dalekie zakątki ZSRR. Wraz z Panią Zosią odnaleźliśmy tego orzełka w komórce, w której leżał od 1946 r.

Prawdziwe „bilety do Polski”

Aktywność i zaangażowanie Zofii Teligi zostały dostrzeżone przez władze ZPP w Moskwie. Po zawarciu 6 lipca 1945 r. polsko-radzieckiej umowy o repatriacji, została wezwana do radzieckiej stolicy, by tam objąć funkcję kierowniczki Wydziału Poszukiwania Rodzin Zarządu Głównego Związku. Zaproponowano jej koordynację poszukiwania obywateli polskich zaginionych na terenie ZSRR, jednak póki co odmówiła. Koniecznie chciała dopilnować spraw repatriacyjnych w Południowym Kazachstanie. Jesienią 1945 r. koordynowała więc na tym terenie akcję zmiany obywatelstwa zesłańców ubiegających się o repatriację, bez czego ludzie ci nie mogli legalnie wyjechać do Polski.

Dopiero po upewnieniu się, że Polacy i polscy Żydzi w Południowym Kazachstanie w większości otrzymają zgodę na repatriację, w listopadzie 1945 r., wraz z córką, udała się do Moskwy. Tam jednak znów obłożnie zachorowała. Po odzyskaniu sił załatwiała formalności związane z repatriacją oraz prowadziła poszukiwania zaginionych. Wciąż liczyła, że ukochany mąż jednak żyje… Pomagała jej córka, która stemplowała pieczęcią Polsko-Radzieckiej Komisji Mieszanej do Spraw Ewakuacji zaświadczenia uprawniające do repatriacji, które następnie były wysyłane w teren. Te dokumenty były dla Sybiraków niemal relikwiami, bowiem stanowiły prawdziwe „bilety do Polski”. Zosia odwiedzała też w szpitalach chorych, przeważnie rannych żołnierzy z Dywizji Kościuszkowskiej, niosąc im wszelką pomoc, dostarczając żywność i wspierając ich na duchu.

Tymczasem Zofia-seniorka była odpowiedzialna za poszukiwania osób zaginionych w ZSRR, a także zabiegała o repatriację zesłańców, łagierników i więźniów. Walnie przyczyniła się do powrotu do kraju ponad 250 tysięcy obywateli polskich. Za działalność na rzecz rodaków, została odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi.

Odszkodowanie: trzy bieda-bloki

Na przełomie czerwca i lipca 1946 r. Zofia Teliga wróciła z córką do Polski. Zamieszkały we Wrocławiu. Matka znalazła pracę w Urzędzie Wojewódzkim, a potem w Starostwie Powiatowym na stanowiskach związanych z opieką społeczną. Córka zaś rozpoczęła studia rolnicze na Uniwersytecie Wrocławskim. Po ich ukończeniu zaangażowała się w pracę naukowo-dydaktyczną w wyodrębnionej z Uniwersytetu Wyższej Szkole Rolniczej. W 1951 r. została zatrudniona w Katedrze Szczegółowej Uprawy Roślin. Prowadziła zajęcia ze studentami, pisała artykuły, obroniła doktorat, ale nade wszystko kochała pracę w terenie.

Koncentrowała się także na walce z biedą i zacofaniem powojennej polskiej wsi. Po odejściu z uczelni łączyła zajęcia agronoma z pracą redakcyjną, m.in. w czasopiśmie „Gromada. Rolnik Polski”. Matka nie wyszła ponownie za mąż. Nie mogła pogodzić się ze stratą ukochanego Stefana. Pierwsze małżeństwo córki zakończyło się rozwodem, ale za to z drugim mężem żyła szczęśliwie do jego przedwczesnej śmierci.

Fotograficzny portret uśmiechniętej kobiety w sweterku.
Zofia Teliga, lata 90. XX w., Archiwum Sybiraków Uniwersytetu Łódzkiego

Do „spraw wschodnich” obie Zofie powróciły dopiero jako emerytki, już po transformacji ustrojowej Polski na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX w. W 1998 r. Skarb Państwa przyznał matce odszkodowanie za utracony majątek w Woli Rycerskiej. Nie były to jednak pieniądze, a trzy całkowicie zdewastowane bloki w Szczytnicy pod Bolesławcem na Dolnym Śląsku, wcześniej użytkowane przez radzieckich żołnierzy. Matka miała wówczas 92 lata, córka 72. Te dwie starsze kobiety postanowiły, że urządzą tam osiedle, do którego sprowadzą możliwie najwięcej Polaków ze Wschodu. A więc znów w ich życie wkroczyła repatriacja. Najpierw jednak z własnych emerytur, z darowizn i kredytów finansowały remont domów. Równocześnie to głównie Zofia – córka czyniła starania o sprowadzenie rodaków z Kazachstanu, Rosji i Ukrainy. Zofia – seniorka, coraz bardziej schorowana, wspierała swoje jedyne dziecko finansowo i moralnie. Gdy zmarła 18 listopada 2001 r., w Kresówce Leśnej (bo taka nazwa przylgnęła do osiedla) urządzali się już pierwsi mieszkańcy.

Chcąc otworzyć Polakom na Wschodzie drogę do Ojczyzny, Pani Zosia nie szczędziła zdrowia i własnych pieniędzy. Wytrwale pokonywała trudności finansowe, problemy proceduralne i brak wrażliwości urzędników. Nie wszyscy bowiem rozumieli dlaczego to, co robi jest ważne. Ale Pani Zosia wiedziała, że sprowadzeni przez nią Polacy, którym zapewniła mieszkania, dadzą początek nowym pokoleniom obywateli Rzeczypospolitej. Przeciwstawiając się wyrokom historii Zofia Teliga-Mertens zapaliła światło nadziei na powrót do Ojczyzny dla tych Polaków, którzy decyzją Stalina mieli już nigdy jej nie oglądać. W dziele repatriacji wyręczyła zbyt bierne w tamtym czasie polskie władze. Sprowadzając tych ludzi odmieniała ich los podyktowany stalinowskimi wyrokami o deportacjach, wywózkach i więzieniach. Przywróciła Polsce ok. 200 osób i im dała szansę na życie i rozwój wśród rodaków. Po latach została uhonorowana m.in. Orderem Orła Białego (2017 r.), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2013 r.) i Medalem Stulecia Odzyskanej Niepodległości (2021 r.). Była laureatką Nagrody Wrocławia oraz Honorową Obywatelką Dolnego Śląska. Obca Jej była chęć rozgłosu czy poklasku. To, co robiła, wynikało wyłącznie z zakorzenionego w Jej sercu czystego dobra i życiowych doświadczeń.

Budzik z czasów Franciszka Józefa

Czas płynął. Jego symbolem był należący do Jej Matki budzik. Wyprodukowany jeszcze za czasów Franciszka Józefa, odmierzał niezwykłe przeżycia: czas I wojny światowej, deportację z Zaolzia, szkołę, pracę, miłość, ślub, narodziny dziecka, kolejną wojnę… Potem zsyłka, strata męża, tułaczka, choroba i rozpacz. W powojennej Polsce budzik odmierzał czas stalinizmu, Polski Ludowej, świtu wolności, starań o repatriację. Odnaleźliśmy go z Panią Zosią 24 lutego 2022 r. – akurat w dniu inwazji Rosji na Ukrainę. Wspomnienia wróciły wówczas w najgorszej postaci – łzy wiekowej Sybiraczki od dziesięcioleci nie były tak gorzkie.

We wrześniu 2022 r. Pani Zosia zaczęła odchodzić – „wyprowadzać się”, jak sama mówiła. Ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon, gdy wracałem z wykładu w Olsztynie i czekałem na przesiadkę na dworcu w Koluszkach. Wszystko w życiu przychodzi za późno – żałowała, że poznaliśmy się tak niedawno – a mogliśmy razem konie kraść… – I kazachskie wielbłądy – dodałem. Roześmiała się serdecznie. Zmarła w domu 27 września. W ostatnich godzinach życia opowiadałem Jej o zwykłych sprawach. Wiem, że mnie słyszała.

Pogrzeb Zofii Teligi-Mertens odbył się 4 listopada 2022 r. na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu. W mogile zostały złożone także prochy Jej mamy. Przy udziale wojskowej asysty honorowej odbył się równocześnie symboliczny pogrzeb kpt. Stefana Teligi.

– Kiedy kończy się historyczna epoka, zauważamy to dopiero po jakimś czasie. Kiedy umiera człowiek, którego życie było epoką, strata jest odczuwana natychmiast, a skala pustki jest na miarę jego czynów – tak zacząłem wspomnienia o Pani Zosi podczas pogrzebu. Tuż przed zasypaniem grobu, włożyłem do niego kilka kamyków przywiezionych parę tygodni wcześniej z Kazachstanu. Pochodziły z pasma górskiego, które obie kobiety pokonywały przed laty.

Wojciech Marciniak – Archiwum Sybiraków Uniwersytetu Łódzkiego

Śródtytuły pochodzą od redakcji.

Skip to content