Flat Preloader Icon

Nie zdążyli do Andersa

12/10/2023

Rozmowa z prof. dr. hab. Karolem Olejnikiem

Jesienią 1943 r. pod Lenino swój krwawy chrzest bojowy przeszła stworzona w pośpiechu 1 Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Większość żołnierzy, którzy ledwie kilka miesięcy wcześniej wstąpili w jej szeregi, trafiła do Związku Sowieckiego jako ofiary deportacji i łagrów. Walka pod komendą gen. Zygmunta Berlinga przeciw Niemcom była dla nich szansą na odzyskanie wolności, jednak nie mogli wiedzieć, że powstające wojsko było w planach Stalina jedynie narzędziem do realizacji jego planów względem powojennej Polski. O kulisach powstania Armii Berlinga i sybirackich wątkach tej historii z wybitnym badaczem dziejów oręża polskiego, prof. dr. hab. Karolem Olejnikiem rozmawia dr Piotr Popławski.

Kolaż zdjęć Lenino
Nie zdążyli do Andersa. Kolaż zdjęć z okładki wrześniowego numeru pisma „Zesłaniec”

Piotr Popławski: W 1942 roku ze Związku Sowieckiego ewakuowana została Armia Andersa, utworzona w oparciu o porozumienie Rządu RP na uchodźstwie ze stroną sowiecką. Jakie siły polityczne zadecydowały o powstaniu kolejnych wojsk polskich na „nieludzkiej ziemi” w roku 1943 i dlaczego?

Prof. dr hab. Karol Olejnik: Odpowiedź na to pytanie wymaga wprowadzenia kilku zagadnień z zakresu tak problematyki militarnej, jak też politycznej. Otóż po wyjściu Armii gen. Andersa ze Związku Sowieckiego do Iranu, stosunki Moskwy i polskiego rządu w Londynie uległy gwałtownym zmianom. Rząd polski został przez propagandę sowiecką formalnie oskarżony o złamanie umowy z lipca/sierpnia 1941 r., która przewidywała udział polskiego żołnierza w walkach z Niemcami, u boku Armii Czerwonej. Moskwa pomijała przy tym milczeniem fakt, że zgoda Stalina na ewakuację sił polskich do Iranu, była rezultatem starań strony brytyjskiej, natomiast zareagowała szeregiem daleko idących decyzji polityczno-administracyjnych. Przede wszystkim, pomimo usilnych zabiegów strony polskiej zmierzających do dalszej rekrutacji na terenie ZSRS osób mogących zasilić wojska, które przeszły pod komendę sojuszników zachodnich, prośby te zostały odrzucone. Równocześnie władze sowieckie rozwiązały wszystkie komisje poborowe i placówki rekrutacyjne polskiej armii.  Dalszy rozwój wydarzeń musi być rozpatrywany w kontekście rozwoju sytuacji na froncie sowiecko-niemieckim, która rzutowała na decyzje polityczne Moskwy, także w odniesieniu do sprawy polskiej.

Analiza wydarzeń wojennych pozwala postawić tezę, że na przełomie roku 1942 i 1943, a później w lecie roku 1943, sytuacja na froncie sowiecko-niemieckim wyraźnie się wyklarowała. Złożyło się na to kilka wydarzeń takich jak: powstrzymanie Niemców pod Moskwą (grudzień 1941 r.), zwycięstwo pod Stalingradem (początek roku 1943), a nieco później (lato 1943 r.) – wygranie wielkiej bitwy pod Kurskiem. W historiografii przyjmuje się, że wówczas ostatecznie wyczerpały się ofensywne możliwości Niemiec na froncie wschodnim, a do ofensywy mogła przejść strona sowiecka. W kontekście wydarzeń politycznych oznaczało to, że Stalin zyskiwał możliwość brania pod uwagę korzystnego rozwoju sytuacji po dalszych sukcesach swoich wojsk, które posuwając się na zachód, wkroczyłyby na ziemie polskie. Że leninowski sen o przeniesieniu daleko idących, rewolucyjnych zmian społecznych na cały kontynent europejski (a przynajmniej na jego centralną część) nigdy nie został w Moskwie zapomniany, nie można wątpić. Teraz (po uprzednim pokonaniu Niemiec), nadzieja na jego realizację nabierała realnych kształtów. A skoro tak, to sprawa polska wysuwała się na plan pierwszy, i to w wielorakim kontekście.

Moskwa musiała brać pod uwagę zarówno kwestię granic z Polską (wszak zabór terenów wschodnich Rzeczpospolitej dokonał się w wyniku układów z Hitlerem, ale oddać ich nie zamierzała), jak też przyszły polityczny kształt naszego państwa. A ponadto – co warto zaznaczyć – nad tym wszystkim wisiały historyczne zaszłości dawnych relacji pomiędzy Moskwą a Warszawą. Do rangi najważniejszej urastał zatem problem takiego charakteru przyszłych władz w powojennej Polsce, które byłyby spolegliwe w stosunku do oczekiwań wschodniego sąsiada. Rząd polski w Londynie takich gwarancji nie dawał, i aby osiągnąć pożądany stan – jak się miło niebawem okazać – Stalin gotowy był na wiele. Pogorszenie stosunków pomiędzy polskimi władzami w Londynie a Moskwą po wyjściu wojsk gen. Andersa, pretekstu do ostatecznego zerwania kontaktów nie dawało, wszak obydwie strony formalnie pozostawały w obozie walczących z Niemcami aliantów. Stanie się to faktem dopiero w kwietniu 1943 r. za sprawą ujawnienia grobów w Katyniu, ale kroki zmierzające do rozwiązania tego problemu Stalin  poczynił już wcześniej.

W wyniku wojny  z Niemcami, na terenie Związku Sowieckiego znaleźli się nie tylko ci Polacy, których władze przymusowo wywiozły w głąb swojego państwa ze względów politycznych, ale także zwolennicy panującej tam rzeczywistości. Wprawdzie starych komunistów, dawnych działaczy KPP przetrzebiła stalinowska czystka lat trzydziestych, ale oprócz niedobitków tej grupy, znaleźli się tam nieliczni sympatycy uciekający spod hitlerowskiej okupacji. Zesłańcy, cywilni i wojskowi uciekinierzy, wespół z wziętymi do niewoli przez Armię Czerwoną po agresji z 17 września, tworzyli ogromną masę, z której można było wybierać zarówno już przekonanych do współpracy, jak też koniunkturalistów skłonnych do takich działań. Pozostałej, ogromnej większości przyświecał jeden cel: wyrwać się z tego „raju”. Zamiarem Stalina było stworzenie po wojnie Polski zależnej, ale z pozorami samodzielności politycznej, której władze miałyby w miarę wiarygodny społeczny mandat swojej działalności. Najlepsza droga do tego wiodła poprzez stworzenie od podstaw polskiej siły zbrojnej, która po wkroczeniu u boku Armii Czerwonej do ojczyzny, mogła gwarantować realizację celów Moskwy. W tym celu należało postawić na ludzi zarówno z kręgów wojskowych, jak też politycznych, i powierzyć im realizację wspomnianych zadań. W tym momencie na horyzoncie naszych rozważań pojawiają się dwa nazwiska. Wojskowym był ówczesny ppłk Zygmunt Berling, stronę cywilną zaś realizować miała Wanda Wasilewska.

Ona, córka jednego z najbliższych współpracowników Piłsudskiego, działaczka przedwojennej lewicy, a w okresie omawianych tutaj wydarzeń zagorzała komunistka, członkini WKP(b), przebywająca na froncie w stopniu pułkownika Armii Czerwonej, wysuwała już wcześniej koncepcje utworzenia ośrodka zajmującego się sprawami polskimi w Związku Sowieckim i działającego na rzecz wzajemnego zbliżenia. Postulowała też konieczność służby Polaków w Armii Czerwonej, co nie mogło się spotkać z aprobatą Moskwy ze względu na wspomniane już uwarunkowania sojusznicze. Gdy jednak wojska dowodzone przez gen. Andersa opuściły ZSRS, sprawa nabrała innej wagi. Wasilewska została wezwana do Moskwy, gdzie wespół z Alfredem Lampem pracowała nad uściśleniem swoich planów. Co do ppłk. Berlinga, to był on komendantem jednego z ośrodków formowania się Armii Polskiej gen. Andersa na terenach sowieckich, ale do Iranu nie wyjechał. Czy uczynił to wyłącznie z własnej woli, czy też było to wynikiem wcześniejszej współpracy z  sowieckimi służbami – pozostaje to poza naszymi rozważaniami. Faktem natomiast było, że w nowej sytuacji został wezwany do Moskwy, gdzie opracował memoriał, w którym zarysował plan utworzenia nowej armii polskiej, niezależnej od rządu polskiego w Londynie. Mieli w niej służyć Polacy znajdujący się w Związku Sowieckim.

Zarówno inicjatywa Wasilewskiej, jak też memoriał  Berlinga nabrały na znaczeniu na początku roku 1943 w sytuacji, gdy doszło do kolejnego zadrażnienia w stosunkach Moskwy z rządem Rzeczpospolitej w Londynie. Władze sowieckie powiadomiły wówczas stronę polską, że Polacy zamieszkujący ziemie włączone do ZSRS w 1939 r. stali się obywatelami sowieckimi.  Było to rażąco sprzeczne z prawem międzynarodowym i oznaczało, że władze polskie tracą wszelką kontrolę nad tysiącami swoich obywateli, którzy mogli być poddawani rozlicznym decyzjom prawno-administracyjnym Moskwy. W tym także obowiązkiem służby w Armii Czerwonej. Ponadto decyzja ta oznaczała legitymizację zmiany granicy polsko-sowieckiej. Gdy rząd Rzeczpospolitej zareagował na te posunięcia sprzeciwem i zażądał reakcji zachodnich sojuszników, Stalin potraktował to jako kolejny akt wrogi, i postanowił skorzystać z propozycji wyartykułowanych przez Wasilewską i Berlinga.

Na początku lutego 1943 r. Wanda Wasilewska w rozmowie ze Stalinem uzyskała zgodę na utworzenie w ZSRS organizacji o nazwie Związek Patriotów Polskich (ZPP), mającej skupiać w swoich szeregach Polaków o różnych poglądach politycznych. Jej zadaniem miała być, po zakończeniu wojny, odbudowa państwa polskiego  pozostającego w sojuszniczych stosunkach z ZSRS. Kilka dni później ppłk Berling usłyszał od Stalina zgodę na sformowanie Wojska Polskiego z tym wszelako, że realizacja tego planu miała nastąpić po zerwaniu kontaktów Moskwy z polskim rządem. Niebawem też władze sowieckie przystąpiły do tzw. paszportyzacji, co polegało na unieważnieniu wszelkich dokumentów posiadanych przez Polaków znajdujących się na terytorium ZSRS, a wystawionych przez władze polskie. Ponieważ sprzeciw rządu RP w tej kwestii nie spotkał się z poparciem zachodnich sojuszników, Stalin potraktował to jako dowód na to, że Zachód nie będzie się wtrącał w relacje polsko-sowieckie. Na przełomie marca i kwietnia 1943 r. duet Wasilewska/Berling już oficjalnie zwrócił się do Stalina z prośbą o utworzenie polskiej jednostki wojskowej, wysuwając sugestię aby jej kadrę (z powodu braku dostatecznej ilości własnej) stanowili oficerowie Armii Czerwonej pochodzenia polskiego. Oczekiwanie na oficjalne decyzje władz sowieckich w połowie kwietnia otrzymało nieoczekiwany, tragiczny impuls. Niemcy ogłosili bowiem komunikat o odkryciu w Katyniu masowych grobów oficerów polskich. Pomimo bardzo wyważonej reakcji władz polskich na arenie międzynarodowej, 25 kwietnia Moskwa zerwała stosunki dyplomatyczne z rządem RP. Sprawy polskie, w tym  kwestia utworzenia sił zbrojnych walczących u boku Armii Czerwonej, odtąd leżały wyłącznie w gestii Stalina.

Tak więc utworzenie kolejnej już (po Armii gen. Andersa), polskiej siły zbrojnej w Związku Sowieckim było formalnie rezultatem inicjatywy grupy polskich działaczy komunistycznych, ale faktycznie realizacją dalekich zamierzeń Stalina. Ówczesna sytuacja na frontach walk z Niemcami w pełni uzasadniała snucie planów dotyczących politycznego kształtu Europy po zakończeniu działań. Do tego, aby sąsiadem Związku Sowieckiego była Polska wobec Moskwy spolegliwa, Stalinowi potrzebne były zarówno wcześniej utworzone i podporządkowane struktury polityczne (co gwarantować miał ZPP), jak też struktury wojskowe. W ręku sowieckiego dyktatora były to bezsporne atuty w przyszłych rozmowach z zachodnimi partnerami o przyszłości Polski.

Ziemie polskie znajdowały się wówczas pod okupacją niemiecką, zatem żołnierzy nowej formacji można było pozyskać wyłącznie z terenów Związku Sowieckiego. Czy dysponujemy szacunkami o potencjale mobilizacyjnym wśród ludności polskiej w państwie Stalina?

Wydaje się, że udzielenie dokładnej odpowiedzi jest niemożliwe. Odwoływanie się do ogólnej liczby Polaków znajdujących się na terenie ZSRS, co by oznaczało uwzględnianie mieszkańców terenów zagarniętych po 17 września 1939 r., uciekinierów z ziem zajętych przez Niemców, jak również jeńców wojennych, mija się z celem. Precyzyjnych danych brak, a szacunkowe charakteryzują się znacznymi rozbieżnościami. Natomiast na potrzeby rozważań dotyczących aspektu wojskowego, możemy posłużyć się wyliczeniami dokonanymi przez sztab gen. Andersa. Wynikało z nich, że na terenach sowieckich znajdowała się wystarczająca liczba Polaków, aby stworzyć armię liczącą około 100 tys. żołnierzy. Jeżeli przyjmiemy, że z Andersem odeszło do Iraku ponad 70 tys. wojskowych, to nie oznacza, że możliwości mobilizacyjne sił, które miał formować ppłk Berling skurczyły się do pozostałych 30 tys. Były one daleko większe ale, jak to zostało ujęte w liście Berlinga do władz sowieckich: „Z powodu trudności organizacyjnych nie można tych ludzi od razu powołać do Wojska Polskiego. Jednakże możliwe jest w pierwszej kolejności sformowanie jednej dywizji i jej jednostki rezerwowej”. Dodajmy, że wspomniane oględnie przez autora listu „trudności organizacyjne” to nie tylko ogromne odległości i brak dostatecznego przepływu informacji, ale także niechęć lokalnych czynników administracyjnych do pozbywania się darmowej (często dobrze wykwalifikowanej) siły roboczej, wrogość do Polaków w ogóle, utrwalona zresztą przez propagandę po wyjściu wojsk gen. Andersa, a wreszcie skrajne wyczerpanie fizyczne wielu zesłańców czy więźniów obozów pracy, uniemożliwiające podejmowanie ryzyka dotarcia do miejsc formowania wojska.

Jaki odsetek w pierwszych formowanych jednostkach stanowili przebywający na „nieludzkiej ziemi” zesłańcy i łagiernicy? Jakie role przypadały im w oddziałach? Czy przewidywano obsadzenie nimi wszystkich stanowisk w powstającym wojsku?

Procentowego podziału na owych „łagierników” i zesłańców nigdzie w literaturze nie napotkałem. Nawet gdyby takowy był, to niczego nie wniósłby do tych rozważań. Byli to Polacy, których los zesłał do tej przeklętej krainy, i którzy jednako chcieli się z tego położenia wyrwać.

Dlaczego osoby doświadczone różnymi formami sowieckiego terroru decydowały się na wstąpienie do jednostek pod dowództwem Zygmunta Berlinga? Czy był to proces dobrowolny? Jaki wpływ na stan fizyczny i moralny Armii Berlinga miał wcześniejszy, przymusowy pobyt jej polskich żołnierzy w łagrach czy na zesłaniu? Jak odnosili się do faktu, że część kadry oficerskiej została przydzielona z Armii Czerwonej?

W literaturze przedmiotu, we wspomnieniach w szczególności, obecna jest nić, która najogólniej brzmi: „nie zdążyliśmy do Andersa”. I to jest głęboka prawda. Z powodów, o których już wspomnieliśmy (trudności w rozchodzeniu się informacji, ogromne odległości, przeszkody sowieckich władz itp.). wielu naszych rodaków zdolnych do służby wojskowej w rejon formowania się polskich jednostek nie zdołało dotrzeć. Tym większa była ich rozpacz na myśl o kolejnych miesiącach (latach? Czy może już do końca żywota?) spędzanych w warunkach, jakie im zgotowali Sowieci. Żadne pióro nie jest w stanie oddać najbardziej wymyślnych określeń nędzy, głodu, zimna, grozy środowiska naturalnego, nienawiści sowieckich władz, nieprawości urzędników, bezinteresownej mściwości zwykłych sowieckich obywateli wobec przybyszów z dalekiej „Polszy”. Wszystko to składało się na ogrom cierpień naszych rodaków. Jaka zatem mogła być reakcja tych ludzi na wieść, że oto (kolejny raz) pojawia się NADZIEJA na wyrwanie się z tego piekła? Czy mogły wówczas pojawiać się jakieś wątpliwości moralne czy polityczne? Że przecież to wojsko organizują ludzie o poglądach jednoznacznie mi obcych, że działają za zgodą człowieka, który stał na czele tej przeklętej machiny ucisku? Wolne żarty!

Polityczne rachuby snuła wąska grupa ludzi skupiona wokół Wandy Wasilewskiej i Berlinga. Dla tych, którzy rozmaitymi drogami, za cenę niebywałego trudu, sprytem i przekupstwem, za wszelką cenę chcieli skorzystać z nowej szansy, nic nie było ważne oprócz jednego: ZDĄŻYĆ. Reszta, następne dni, nie były ważne. Co będzie dalej ? Któż to wie? Na pewno będzie lepiej niż w dotychczasowym upodleniu. Zdążyć i stać się znów człowiekiem dysponującym atrybutem pełni człowieczeństwa. Mieć wokół siebie rodaków, posługiwać się ojczystym językiem, śpiewać znane pieśni, na wieczornych apelach modlić się po polsku, wspominać i tęsknić wspólnie do dalekiej Ojczyzny. A na dodatek, co było równie ważne – nosić polski mundur i bić wroga.  Doskonale oddają tę nadzieję słowa żołnierskiej piosenki „Wczoraj łach, mundur dziś//Ściśnij pas , pora iść!” Tak jest – IŚĆ, WYJŚĆ z tego piekła. Że po przybyciu na miejsce formowania się wojska następowało zetknięcie się z sowieckimi oficerami? Po pierwsze nosili oni polskie mundury, kulawo bo kulawo, ale starali się mówić po polsku (niektórzy przyznawali się do tej polskości). A skoro naszych oficerów nie ma (bo wyszli do Iranu z Andersem), to trzeba było ten fakt zaakceptować. Ponadto dla tych, jako tako obeznanych z wojaczką, podoficerów przedwojennej armii przede wszystkim, otwierała się droga szybkiego awansu, co także miało ogromne znaczenie.

Polskie jednostki zostały skierowane pod Lenino w pośpiechu i pomimo braków w wyszkoleniu. Czy ta decyzja miała podłoże polityczne?

W przytoczonym już fragmencie listu ppłk. Berlinga (z 8 kwietnia 1943 r.) znalazła się następująca uwaga: „Termin organizacji dywizji trzeba wyznaczyć już dzisiaj, a pracę rozpocząć natychmiast, żeby na czas pokonać początkowe trudności i osiągnąć gotowość bojową przed zimą”. A zatem już na etapie wstępnych działań widoczny jest pośpiech, który zwykło się łączyć zarówno z planami polskich działaczy zabiegających o poparcie u Stalina, jak też z oczekiwaniami tego ostatniego. Przyjmuje się, że sowiecki dyktator chciał mieć w ręku argument przesądzający o jego wpływie na kształt powojennej Polski podczas oczekiwanych rozmów (konferencja taka była już wówczas uzgodniona, a odbyła się w Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943 r.) z zachodnimi przywódcami. A tym argumentem miał być udział w walce z Niemcami polskich jednostek u boku Armii Czerwonej. Natomiast Wasilewska i wspierający ją działacze ZPP, poprzez firmowanie walczących na froncie formacji polskich, zyskiwali legitymację pozwalającą na udział w powojennych władzach w Warszawie.

Ostatecznie decyzja o utworzeniu Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki zapadła 7 maja 1943 r, a jej zwieńczeniem (wiosną roku następnego) było sformowanie na terytorium sowieckim 1 Armii Polskiej. Miejsce formowania wyznaczone zostało w Sielcach nad Oką. Od początku działaniom organizacyjnym towarzyszył pośpiech oraz wynikające z niego trudności. Przede wszystkim materiałowe (brak dobrych warunków zakwaterowania, brak umundurowania, środków transportu, środków łączności i kłopoty żywnościowe) oraz kadrowe. Warto przypomnieć, że etatowo dywizja piechoty potrzebowała ponad 800 oficerów (do połowy lipca było ich niespełna 200). Nieco lepiej było z podoficerami (potrzebowano ich ponad 3 tys., przybyło 1350). W tej sytuacji koniecznym było uzupełnienie braków obsady oficerskiej Sowietami, z których część faktycznie miała jakieś związki z polskością (dzieci, wnukowie carskich jeszcze zesłańców). Natomiast większość byli to Rosjanie, którzy przydział do polskiej dywizji traktowali nieomal jako karę. Bardzo szybko brać żołnierska przypisała im miano „pełniących obowiązki Polaka” (POP).

Przywołanie przed chwilą daty lipcowej jest uzasadnione faktem, że od połowy tego miesiąca rozpoczęło się szkolenie 1 Dywizji Piechoty. Program przygotowania do działań przewidywał, że dywizja powinna w ciągu trzech miesięcy osiągnąć dostateczny stopień gotowości. Termin ten, wzorowany na sowieckich regulaminach, z założenia skierowany był do młodych ludzi wziętych z poboru, w miarę sprawnych fizycznie, a zatem zdolnych do wytrzymania trudów szkolenia. Tymczasem w przypadku tworzącej się 1 Dywizji polskiej, materiał ludzki był nie tylko zróżnicowany wiekowo, ale w mizernej kondycji, na co złożyły się nie tylko warunki w jakich ci ludzie dotychczas żyli, ale także choroby, wycieńczenie podróżą itp. Jeżeli dodamy do tego kłopoty wynikające z braku znajomości języka polskiego u części sowieckich oficerów, którym powierzono szkolenie, wówczas te trzy miesiące okazują się okresem zdecydowanie zbyt krótkim, aby dywizja była w pełni gotowa do walki. A zatem, jeżeli pomimo rażącej niemożności spełnienia podstawowego wymogu, jakim było odpowiednie wyszkolenie bojowe (w szczególności w zakresie taktyki i w wyszkoleniu ogniowym), 1 Dywizja im. Tadeusza Kościuszki znalazła się w ogniu walki, to było to spowodowane przyczynami politycznymi. Naciskami zarówno Stalina, jak też polskich komunistów skupionych wokół Wandy Wasilewskiej.

W tym miejscu wydaje się koniecznym poświęcenie kilka słów ppłk. Berlingowi, zawodowemu oficerowi o doświadczeniu bojowym. Stan wyszkolenia polskiej jednostki znał on doskonale, jednak zdawał też sobie sprawę, że odmowa udziału w walce nie wchodzi w rachubę. Mało tego, Berling i Wasilewska 1 września wystosowali do Stalina pismo z prośbą o skierowanie polskiej formacji na front, do której rzecz jasna sowiecki dyktator się przychylił. 22 września 1943 r. 1 Dywizja Piechoty wyruszyła w kierunku Smoleńska. Jak wynika z relacji samego Berlinga, Polaków zamierzano wykorzystać podczas walk o to miasto, co wymagało szczególnych umiejętności w warunkach walk w zwartej zabudowie. Ale po wyrażeniu przezeń opinii, że „Polacy wiele razy zdobywali Smoleńsk od zachodu to i od wschodu mogą tego dokonać”, nastąpiła zmiana decyzji. Najwyraźniej takie konotacje historyczne nie były w tym momencie pożądane, i 1 DP podporządkowano sowieckiej 33 Armii działającej na kierunku pomocniczym.

Przyjrzyjmy się bliżej samej bitwie pod Lenino, stoczonej 12 i 13 października 1943 r. Jaki miała przebieg i znaczenie dla sytuacji na froncie wschodnim w tamtym okresie? Co przesądziło o klęsce oraz zadecydowało o poważnych stratach wojsk polskich?

33 Armia miała przełamać niemiecką obronę (przeciwnikiem był 39 Korpus Pancerny) i wyjść nad Dniepr, aby uchwycić przeprawę na tej rzece. 1 DP miała nacierać w pierwszym rzucie na odcinku o szerokości 2 kilometrów. Mając na skrzydłach sowieckie dywizje (42 DP i 290 DP), miała za zadanie przełamać pierwsze pozycje niemieckie (była to 337 DP doskonale uzbrojona w ciężką broń i mająca wsparcie broni pancernej i lotnictwa) i umożliwić wejście do boju 5 Korpusu Zmechanizowanego, znajdującego się za wymienionymi dywizjami. Już podczas przygotowania do bitwy podjęto szereg błędnych decyzji. Dowódca 33 Armii, nie mając stosownego rozpoznania zakładał, że Niemcy są pobici i ustąpią pod zdecydowanym naciskiem atakujących. Sowieckie dywizje zajmujące pozycje na skrzydłach polskiej 1 DP dysponowały zbyt szczupłymi stanami osobowymi dla realizacji wyznaczonego zadania. Na domiar złego, atak kościuszkowców miał być prowadzony w trudnym terenie szerokiej na 500 metrów doliny bagnistej rzeki Mierei. I wreszcie uderzenie na pozycje wroga miała poprzedzić 100-minutowa nawała artylerii sowieckiej, która – w miarę postępów atakującej piechoty – miała być przenoszona w głąb terytorium nieprzyjaciela. Wyprzedzając wydarzenia dodajmy, że i ten element planu nie został w pełni wykonany. Wcześniejsze badania omawianej tutaj bitwy pomijały jeszcze jeden istotny szczegół, który odegrał rolę w przebiegu zdarzeń. Kilkanaście godzin przed natarciem, na stronę wroga (według źródeł sowieckich) przeszło 25 żołnierzy 1 DP, którzy poinformowali Niemców o planowanym ataku, jak również o obecności Polaków. Skutkiem tego wieczorem, w przeddzień bitwy, strona niemiecka nadała przez megafony Mazurka Dąbrowskiego i wezwała polskich żołnierzy do przejścia na ich stronę. Rzecz jasna zbrodnia w Katyniu w tym tekście także znalazła swoje miejsce.

Bitwę oddziały polskie rozpoczęły o świcie 12 października atakiem 1 Pułku Piechoty na przedni skraj obrony wroga w celu rozpoznania. Ale pod silnym ogniem obrony niemieckiej atak załamał się. W tej sytuacji atakujący okopali się i czekali na główne natarcie. Miała je poprzedzić wspomniana już nawała artyleryjska, która jednak ustała po 40 minutach, co później dowódca 33 Armii tłumaczył informacjami o rzekomym wycofywaniu się przeciwnika z linii obronnych! Skutek jednak był tragiczny dla atakujących, bowiem Niemcy nie zostali obezwładnieni i mogli w pełni wykorzystać wszystkich posiadanych środków walki. Pomimo zmiany w wykonywaniu przygotowania artyleryjskiego, dowódca sowiecki ponowił rozkaz o ataku polskiej dywizji całością sił.

Do boju w pierwszym rzucie ruszyły 1 i 2 pp. Atak w tyralierze był zdumiewający. Żołnierze szli jak na ćwiczeniach: równo, wyprostowani, jakby gardzący śmiercią. Pierwsza linia okopów wroga została zdobyta, ale od tego momentu zaczęła się tragedia. Dynamiczny atak Polaków spowodował, że obydwa skrzydła zostały ogołocone z osłony, bowiem sąsiednie dywizje sowieckie pozostały w tyle, nie zdołały przełamać obrony wroga. Skutek był taki, że ogień wojsk niemieckich skierowany był na Polaków także z obydwu skrzydeł. Oddziały polskie opanowały wprawdzie miejscowości Połzuchy, a nieco później Trygubowa (były to najważniejsze punkty oporu wroga na tym odcinku walk) i wdarły się w pozycje niemieckie na głębokość 3–4 kilometrów. Ale pod silnym ogniem kontratakujących Niemców wspieranych atakami lotnictwa musiały zalec, a po pewnym czasie zaczęły się cofać. W tym momencie doszło do zderzenia sił cofających się i atakujących w drugim rzucie jednostek polskich, które właśnie pokonywały Miereję. Nastąpiło przemieszanie atakujących i cofających się, straty narastały. Nad polem bitwy panowało lotnictwo niemieckie, a piechota polska staczała zacięty bój z piechotą wroga, który dążył do odzyskania utraconej pierwszej linii swojego oporu. Na domiar złego bagnista dolina rzeki uniemożliwiła naszej piechocie otrzymanie wsparcia ze strony 1 Pułku czołgów. Maszyny grzęzły w błocie, co dowodziło braku przeprowadzenia stosownego rozpoznania przed walką. Pod wieczór oddziały pierwszego rzutu podjęły kolejną próbę ataku, ale bez osiągnięcia korzyści terenowych. Walki trwały także w nocy z 12 na 13 października. Udało się wówczas przerzucić przez rzekę kilkanaście czołgów, które wsparły atak jednostek polskich. Oddziały pierwszego rzutu otrzymały amunicję i 2 pp. zdołał na krótko po raz kolejny zdobyć Połzuchy, ale musiał wycofać się pod nawałą ognia broni maszynowej i atakami lotnictwa. Dodajmy, że samoloty sowieckie w ogóle nie wzięły udziału w bitwie. Przed południem 13 października dywizja polska na całej szerokości zdobytego terenu musiała przejść do obrony, ponosząc przy tym ogromne straty. Walczące na skrzydłach 1 DP jednostki sowieckie, pomimo wyraźnego rozkazu dowódcy 33 Armii aby kontynuowały uderzenie, nie przełamały obrony niemieckiej. W swoich wspomnieniach (wydanych w Polsce u progu lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku) gen. Berling wręcz obwinia dywizje sowieckie o celową bezczynność, a dowódcę 33 Armii nazywa „głupcem” albo „zbrodniarzem”. Ostatecznie w nocy z 13 na 14 października kościuszkowcy zostali zluzowani i wycofani do drugiego rzutu 33 Armii.

W bitwie, którą ze względów propagandowych zwykło się nazywać bitwą pod Lenino (właściwie była to bitwa nad Miereją lub pod Połzuchami, ale to nie miałoby takiego wydźwięku jak oficjalna nazwa), straty polskie wyniosły ponad 3 tys. zabitych, rannych i zaginionych. Stanowiło to nieomal 24% ogólnego stanu 1 DP, i było efektem splotu przyczyn politycznych i wojskowych. Te pierwsze dotyczyły decyzji o wysłaniu kościuszkowców na front, pomimo niedostatecznego wyszkolenia. Ten atak na pozycje niemieckie w tyralierze, jak na ćwiczeniach, nie był wynikiem brawury, ale braku nawyku w poruszaniu się pod ostrzałem wroga. O wadze politycznej walk pod Lenino niech świadczy fakt, że niemal natychmiast po bitwie został sporządzony sprawozdawczy materiał filmowy, który później Stalin zaprezentował zachodnim sojusznikom na konferencji w Teheranie. Błędów czysto wojskowych był cały szereg. Jak bowiem traktować skrócenie przygotowania artyleryjskiego ze 100 do 40 minut? Jak traktować rozkaz dowódcy 33 Armii sowieckiej, aby wieczorem w przeddzień bitwy 1 DP prowadziła rozpoznanie walką, eliminując tym samym moment zaskoczenia? Jak traktować brak rozpoznania terenu natarcia, a także brak przygotowania stosownych środków umożliwiających czołgom przeprawę przez bagnistą dolinę? Jak traktować fakt, że dowodzący 1 pp. sowiecki oficer ppłk Derks, kompletnie pijany, przeleżał atak swoich żołnierzy w stodole, a później uniknął odpowiedzialności, chowając się w sztabie 33 Armii? A braki w zaopatrzeniu atakujących w amunicję (doświadczył tego szczególnie 1 pp.), katastrofalny brak żywności dla żołnierzy pozostających na zdobytych pozycjach, słabe opanowanie środków dowodzenia, skutkujące utratą kontaktu z walczącymi. Wreszcie powinien paść argument bardziej ogólny, ale jakże prawdziwy: 1 DP poniosła straty, bo tak właśnie wojowała Armia Czerwona. Nieważna była ilość poległych, sowieckie dowództwo nie zwykło się liczyć się z tym faktem, zgodnie z popularnym porzekadłem: „ludzi u nas dużo”.

Straty pod Lenino należało uzupełnić, poza tym Armia Berlinga rozrastała się. Możliwości mobilizacji żołnierzy spośród zesłańców i łagierników wyczerpywały się i zaczęto powoływać pod broń ludzi z przedwojennych ziem polskich, zajmowanych przez Armię Czerwoną. Czy mimo to istniał jakiś „etos” sybiracki w najstarszych jednostkach Armii Berlinga (1 DP, 1 Brygada Pancerna)? Czy Sybiracy starali się trzymać razem?

Precyzyjna odpowiedź na to pytanie nie wydaje się możliwa. Badań szczegółowych nie znam. Bez wątpienia ci, którzy „szli od Lenino”, mogli mieć szczególne poczucie wspólnoty. Zapewne towarzyszył im powód do swoistej dumy: że walczą od początku itp. W tym pytaniu wyczuwam echo wspomnień o „Pierwszej Kadrowej” (wszak śpiewali Legioniści: „A kiedy się skończy, to nasze powstanie//To Pierwsza Kadrowa, Gwardyją zostanie”), ale inna była skala omawianych tutaj wydarzeń, inna niż tamtej garstki skupionej wokół charyzmatycznego wodza. Tam wojował kwiat inteligencji, tutaj w większości – prości ludzie, dla których dotarcie do Polski stanowiło kres ich politycznej wyobraźni. Tutaj wodza nie było, a jeżeli nawet Berlingowi się taka rola marzyła, to czujni „towarzysze” z niezłomną Wandą na czele pilnowali, aby na marzeniach się skończyło. W tej kwestii można przytoczyć chociażby krytykę rozkazu gen. Berlinga wydanego w przeddzień bitwy. W rozkazie tym była mowa o roli, jaką żołnierze będą odgrywać w przyszłej Polsce, co spotkało się z ostrą reakcją na łamach organu ZPP pt. „Wolna Polska”. Uznano to jako odległe od komunistycznych ideałów, a przy okazji wytknięto Berlingowi, że swoim rozkazem poniekąd potwierdził przywiązanie do etosu „legionowej sitwy”.

Czy „Sybiracy” trzymali się razem? Zapewne, jeżeli to było możliwe w warunkach wielotysięcznej machiny wojennej. Przy kielichu, przy kolejnym spotkaniu, przy wspomnieniach, które im towarzyszyły jak zmora senna, zapewne tak. Przy awansach, jeżeli to było możliwe w obliczu narastającej obecności (w miarę jak trwała wojna i armia wkraczała na tereny Polski) groźnej Informacji Wojskowej – zapewne również miało to miejsce.

Opowiedzmy szerzej o tym, jak potraktowano pamięć o bitwie pod Lenino w okresie Polski „ludowej”. Czy w micie „zwycięskiego” czynu zbrojnego Armii Berlinga było miejsce na informacje o udziale Sybiraków w walkach?

Owszem, wspomnienia o tym, że ten czy ów miał za sobą „szczególne doznania” związane z tą piękną skądinąd krainą (Sybirem znaczy) są w literaturze widoczne. Ale nie zapominajmy, że przez znaczną część istnienia Polski „ludowej” nad losem tych tysięcy panowała swoista „otoczka” niedopowiedzeń. No bo owszem, przyszli (z zesłania, kopalni, obozu itp.) do 1 Dywizji, ale już o tym, jak się tam znaleźli, nie do końca się mówiło. To się niejako rozumiało, ale nie szczególnie się nad tym można było rozwodzić. Zresztą w tej kwestii można wyróżnić kilka okresów. Przed 1956 r. i po, za „wczesnego Gomułki” i pod koniec, gdy tenże był stetryczały ale ciągle czujny. Za Gierka? Owszem, można było pisać, ale tak, aby nie „godzić w sojusze”, tzn. z zaznaczeniem, że to był „miniony okres błędów i wypaczeń”.

Mając na uwadze wspomniane wcześniej dylematy moralne Sybiraków wstępujących do Armii Berlinga, jak należy oceniać ich decyzję dzisiaj, z perspektywy czasu? Na wystawie stałej Muzeum Pamięci Sybiru ich wysiłek zbrojny został przedstawiony w sposób porównywalny do żołnierzy Armii Andersa. Jak Pan Profesor ocenia taki zabieg?

Na wystawie upamiętniającej wysiłek tych, którzy przyszli z Armią Czerwoną, powinien wisieć ogromny napis TO BYLI POLACY. Z Wołynia i Podola, z Polesia i Wileńszczyzny, ze Lwowa i Stanisławowa, i z wielu setek miast, wsi i drobnych osad. Oni wszyscy byli POLAKAMI, mieli polskie serca, a w duszy Mazurka Dąbrowskiego. Czcili orzełka w koronie jak talizman i gdy tylko mogli, na czapce rogatywce, zamiast nieszczęsnej kuricy (jak z drwiną określali orła wydumanego przez Wasilewską i Broniewską na podstawie wzoru z sarkofagu znajdującego się w katedrze w Płocku), umieszczali ten symbol utraconej Ojczyzny. W ich kwaterach (zwłaszcza w tym pierwszym na sowieckiej ziemi okresie tworzenia wojska) „Pierwsza brygada” była pieśnią stale obecną. Odczuwali nieartykułowaną głośno satysfakcję, gdy widzieli na mundurze generała baretkę Virtuti Militari za rok 1920. Oni płakali na wieść o śmierci gen. Sikorskiego, a ich nastroje, wrogie sowieckiej rzeczywistości, doskonale znał gen. Berling, który (jak przyznaje we wspomnieniach) chodził w Sielcach po obozie i podsłuchiwał rozmowy. Jako głęboko niesprawiedliwą uważam sytuację, w której pomniejsza się ich wysiłek i przelaną krew. Czy oni byli winni tej rzeczywistości, która utrwaliła się po roku 1945? Mówiąc nieco górnolotnie, miotał ich wiatr dziejów, jak tylu przed nimi, jak tych co wojowali na San Domingo, tych którzy szli na Moskwę w „roku wojny” i walczyli w interesie Napoleona, który ich tak wrednie później potraktował. A czy nie zostali wrednie potraktowani żołnierze Andersa, którym nawet odmówiono udziału w defiladzie zwycięstwa? Historię trzeba pisać bez emocji, ważąc oceny i uwzględniając wszystkie aspekty procesu dziejowego. Historia powinna uczyć myślenia politycznego, bez czynnika emocjonalnego, z uwzględnianiem na miejscu pierwszym racji stanu państwa jako dobra najwyższego, a z tym przeciętny nasz rodak ma spore kłopoty. Nie darmo się zwykło mówić, że jest ona (historia) pulherrima eruditionis pars (najpiękniejszą częścią wiedzy), ale jest tak w istocie jedynie pod warunkiem, że zachowamy wszelkie reguły niezbędne podczas prowadzenia badań.

Na koniec pytanie o przyszłość: czy po 80 latach od bitwy pod Lenino możemy powiedzieć, że historycy wyczerpali i zamknęli ten temat? Jakie białe plamy pozostają jeszcze do odkrycia przez kolejne pokolenia badaczy?

W moim przekonaniu odpowiedź jest twierdząca, choć zawsze można stawiać nowe pytania. Czy gdyby 1. Dywizja a później Armia Polska w Sowietach nie zostały utworzone, to Polska nie byłaby taka jaką była po 1945 roku? Jaką rolę odegrali faktycznie hołubieni w Państwa placówce Sybiracy w nowej rzeczywistości powojennej? I zaraz pytanie następne, tym razem do wszelakich historycznych doktrynerów: czy wyobrażają sobie losy tych ludzi, gdyby nie dano im szansy powrotu do Polski? Z zagadnień szczegółowych można przywołać postawione wyżej pytania o błędy w bitwie pod Lenino, jakie były ich przyczyny? Zapewne znajdzie się badacz, który pokusi się o nową biografię Berlinga? Ale za tymi (i wieloma innymi) pytaniami stoi jeden warunek: pełny dostęp do archiwów rosyjskich.

Skrócona wersja wywiadu została opublikowana w 3. numerze pisma „Zesłaniec” z września 2023 r. pt. „Dano im szansę powrotu do Polski”

Skip to content