Flat Preloader Icon

Ku wytęsknionej Ojczyźnie

19/12/2022

Wojciech Marciniak

Przeprowadzone w czterech turach w latach 1940-1941 deportacje obywateli polskich w głąb ZSRR miały cechy czystki etnicznej. Poprzez wywózki stalinowski reżim realizował plan usunięcia z „Zachodniej Ukrainy” i „Zachodniej Białorusi” ludności polskiej i sowietyzację tych obszarów. Ponad 320 tys. obywateli II Rzeczypospolitej zostało pozbawionych nie tylko domów, ale także dotychczasowego życia, poczucia bezpieczeństwa, możliwości edukacji dzieci, rozwoju i realizacji marzeń. Tym, co wielu z nich trzymało przy życiu była nadzieja, że kiedyś uda im się powrócić do Ojczyzny.   

Nadzieja wbrew rzeczywistości

Wywożeni Polacy, a także Żydzi i przedstawiciele innych narodowości przedwojennej Polski pozostawiali za sobą rodzinne gniazda, ojcowizny, gospodarstwa, sklepy i zakłady pracy, wokół których koncentrowało się ich dotychczasowe życie. Stłoczeni w deportacyjnych wagonach jadących na Wschód odczuwali pragnienie i głód, a przede wszystkim żal za tym, co było za nimi i ogromny strach przed tym, co ich czekało. W skromnych tobołkach wieźli ze sobą skrawki przeszłości – drobne rodzinne pamiątki, zdjęcia, listy i różne dokumenty. Te przedmioty miały im pomóc ocalić od zapomnienia utraconą przeszłość, a po latach okazywały się także przepustkami do Ojczyzny.

Marzenia o powrocie do domu towarzyszyły zesłańcom już od samego początku ich tułaczki po Sybirze. Jadąc w nieznane trudno było jednak oprzeć się przekonaniu, że to już na zawsze zostanie się oderwanym od Polski – od znajomych krajobrazów i przyjaznych ludzi. Nadzieja na repatriację, choć niemająca realnych podstaw, nie opuszczała wielu deportowanych. Stefan Krupiński wspominał po latach: „Chociaż wiecznie głodni, to żyliśmy nadzieją, że przeżyjemy i wrócimy do Polski”. I taki właśnie był cel Sybiraków: przetrwać i wrócić.

Na zdjęciu widac grupę dzieci i kilkoro dorosłych

Zesłańcy w obwodzie frunzeńskim. Fot. Archiwum Akt Nowych. Retusz barwny Autora

Pytanie tylko jak zachować życie w tak trudnych okolicznościach i jak myśleć o powrocie, skoro wszystko wokół świadczyło przeciwko niemu? Przecież już w momencie deportacji żołnierze NKWD krzykiem komunikowali przeznaczonym do wywózki ludziom, że zostają wysiedleni na stałe. Kazimiera Blumicz tak zapamiętała grozę tamtych chwil: „10 lutego 1940 r. o godzinie czwartej w nocy u drzwi wejściowych nowego schludnego domku rozległo się gwałtowne natarczywe stukanie. »Otwierać!« – wrzeszczał po rosyjsku młody baryton. Ojciec wpuścił do domu czterech żołnierzy rosyjskich, a matka dygocąc ze strachu zapaliła naftową lampę. I odtąd jest pustka w mojej pamięci, zupełna otchłań. […] Wszyscy mieszkańcy wsi zostali wywiezieni. Na zawsze”.

Na Południe – do Andersa!

Realne szanse na opuszczenie Związku Radzieckiego pojawiły się po „amnestii” dla obywateli polskich oraz utworzeniem Armii Polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa. W 1941 r. rozpoczął się exodus zesłańców z północy i wschodu ZSRR w kierunku miejsc koncentracji polskiego wojska w centralnej Azji. Wygnańcy liczyli nie tylko na zaciąg do armii – chcieli przecież bić się o Polskę, ale także na cieplejsze warunki klimatyczne. Mieli dość mrozów, ale nie spodziewali się, że „droga do Andersa” będzie aż tak trudna. Podróż rozpoczynali daleko od szlaków kolejowych, do których trzeba było wpierw dotrzeć na piechotę. Trwało to nieraz miesiącami. Następnie była jazda w przepełnionych pociągach, częste i długie postoje na stacjach kolejowych pełnych uciekających ludzi. Trapiły ich choroby i głód, doskwierał wojenny chaos. To wszystko kosztowało zdrowie i życie. Podczas drogi gubili się najmłodsi zesłańcy – na postojach wysiadali z wagonów by zaczerpnąć wody, za „potrzebą” lub po prostu, aby pobiegać, a skład bez ostrzeżenia ruszał z miejsca. Nie wszyscy zdołali dogonić uciekający pociąg i zostawali w stepie lub w nieznanej miejscowości na trasie. Jedynym drogowskazem był wówczas szlak kolejowy prowadzący na południe.

Ale do Armii Polskiej nie wszyscy zdołali dotrzeć nim ta latem 1942 r. została ewakuowana do Iranu. W ZSRR pozostało ponad ćwierć miliona polskich wygnańców, czyli większość ofiar radzieckich deportacji i byłych więźniów Gułagu. Po zerwaniu przez Stalina stosunków dyplomatycznych z polskim rządem w Londynie ludzie ci zostali pozbawieni formalnego przedstawicielstwa, a po wyjeździe polskich sił zbrojnych byli przez radzieckie władze traktowani wrogo. Ponownie narzucano im obywatelstwo ZSRR, a opornych zamykano w łagrze lub więzieniu. Upragniony powrót do Ojczyzny wydawał się wówczas odleglejszy niż kiedykolwiek wcześniej. W prowadzonym na zsyłce dzienniku pod datą 13 kwietnia 1944 r. Zbigniew Burkacki zanotował: „To już druga wiosna w Kazachstanie. […] Dwa lata temu byliśmy jeszcze w Czarnym Kluczu na Syberii. Teraz już nie mamy nadziei, że wrócimy do Polski”.

Związek Patriotów Polskich – nowe obawy i nadzieje   

Tymczasem Stalin przystępował do realizacji własnych planów dotyczących powojennej przyszłości Polski. W oparciu o nastawionych proradziecko działaczy politycznych i społecznych w czerwcu 1943 r. ukonstytuował się Związek Patriotów Polskich w ZSRR. Na jego czele stanęła Wanda Wasilewska – komunistka (ale przed wojną należąca do Polskiej Partii Socjalistycznej), córka Leona Wasilewskiego – przedwojennego ministra spraw zagranicznych i dyplomaty. We władzach ZPP znalazł się także m.in. płk Zygmunt Berling, dezerter z Armii gen. Andersa powołany na dowódcę nowej polskiej formacji wojskowej w ZSRR – 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. O ile zaciąg do wojska „kościuszkowskiego” w oczach wielu zesłańców przybliżał ich do Polski, to terenowe ogniwa „patriotów” budziły wśród wielu z nich poważne obawy. Przede wszystkim działacze ZPP głosili stalinowską propagandę pełną kłamstw i przeinaczeń. Szkalowali II Rzeczpospolitą, gen. W. Andersa, polski rząd w Londynie, głosili kłamstwo katyńskie. Pod ideologiczną powierzchnią kryły się jednak treści bliskie polskim sercom: ZPP organizował polskie szkoły  i sierocińce, wspomagał materialnie deportowanych, propagował narodową literaturę i był gospodarzem wydarzeń kulturalnych, podczas których można było usłyszeć polskie pieśni patriotyczne oraz utwory literackie. I to wszystko w języku polskim i przy symbolice narodowej.

Mimo obaw o to, że ZPP to narzędzie sowietyzacji zesłańcy stopniowo przekonywali się (choć nie wszyscy) do tej nowej organizacji, której powstanie wedle słów Zofii Teligi (organizującej struktury Związku w Południowym Kazachstanie) „wzbudziło nowe nadzieje”. Nastroje wśród obywateli polskich w głębi ZSRR w tamtym momencie dziejowym trafnie oddaje fragment wspomnień Janiny Michalik: „Byliśmy wszyscy pogrążeni w głębokim lęku o dalsze losy, skazani na zgubę po niedawnym odejściu Armii gen. Andersa, zerwaniu stosunków z polskim rządem w Londynie i podjęciu przymusowej paszportyzacji. [w 1943 r.] Z Moskwy zaczęły do nas docierać polskie audycje [radiowe]. Pamiętam, jak chciwie słuchaliśmy polskiego głosu, kierowanego do nas, zagubionych w złowrogim kraju, zostawionych samym sobie. Głosu mówiącego o powrocie do kraju, rozumianego przez nas jako wyzwolenie. »Przepustkę do kraju« nawet z rąk Lucypera wzięlibyśmy! Nikt nie zamierzał podpisywać się pod komunistycznymi założeniami Związku Patriotów Polskich. Najważniejszą sprawą było trzymanie się organizacji niosącej ratunek”.

Lipcowa umowa

Tymczasem sytuacja polityczna Polski ulegała zmianie. Postępy Armii Czerwonej w walce z Niemcami umożliwiały Stalinowi stopniową realizację jego planów. Latem 1944 r. rozpoczął działalność Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego na czele z Edwardem Osóbką-Morawskim. Był to quasi rząd podporządkowany Kremlowi, który już 27 lipca 1944 r. w układzie ze wschodnim protektorem w imieniu Polski zrzekł się wschodnich ziem II Rzeczypospolitej. Konsekwencją tej umowy były porozumienia zawarte pomiędzy PKWN a radzieckimi republikami Białorusi, Ukrainy i Litwy z 9 i 22 września 1944 r. o obustronnych transferach ludności. W praktyce chodziło o usunięciu żywiołu polskiego z terenów, do których prawo rościli sobie Sowieci. W ten sposób planowano dokończyć czystki etniczne.

Naz djęciu widac kilkoro dzieci tańczących w białych strojach

Wychowankowie Ochronki nr 1 w Sajramie (Kazachstan). Fot. Archiwum Akt Nowych. Retusz barwny Autora.

Wieści o przesiedleniach z Kresów Wschodnich II RP docierały w głąb ZSRR, gdzie zesłańcy liczyli na jakiś sygnał, który pozwoliłby im odzyskać nadzieję na powrót do Ojczyzny. W ich sprawie nic jednak się działo. Dopiero w marcu 1945 r. ambasador Rządu Tymczasowego (następcy PKWN) w Moskwie Zygmunt Modzelewski rozpoczął rozmowy z Sowietami na temat ewentualnej umowy repatriacyjnej. Zdawał sobie jednak sprawę, że Stalin nie zechce tak łatwo wypuścić ludzi, których deportował wcześniej jako „element antyradziecki”. Poza tym spodziewał się wielu problemów proceduralnych związanych ze zmianą obywatelstwa. Zdecydowana większość deportowanych legitymowała się bowiem radzieckimi dokumentami tożsamości, narzuconymi im podczas wcześniejszych akcji paszportyzacji. Ostatecznie to Sowieci przedstawili projekt, który stał się podstawą polsko-radzieckiej umowy repatriacyjnej podpisanej w Moskwie 6 lipca 1945 r. Skorzystać z niej mogli jednak tylko Polacy i Żydzi – przedwojenni obywatele polscy oraz ich dzieci. Ukraińcy, Białorusini bądź Litwini (albo za takich uznani) zostali wykluczeni z możliwości wyjazdu do Polski. Na Kremlu postanowiono, że ich „ojczyzną” może być jedynie Związek Radziecki.

W umowie określono terminy procedury zmiany obywatelstwa z radzieckiego na polskie (tzw. opcja) oraz zakończenia operacji przesiedleńczej. Budziły one uzasadnione wątpliwości, bowiem repatriacja miała zakończyć się do 31 grudnia 1945 r., co przy trudnych warunkach pogodowych i szacowanej liczbie uprawnionych do niej ludzi było mało realne. Jak przewidywała Ambasada RP w Moskwie oraz Związek Patriotów Polskich trzeba było przygotować wyjazd ponad 250-270 tys. osób rozsianych na ogromnym obszarze.

Nadzór nad repatriacją miała sprawować Polsko-Radziecka Komisja Mieszana do Spraw Ewakuacji z siedzibą w Moskwie. W terenie zaś reprezentować ją mieli pełnomocnicy obu stron, jednak Sowieci nie zgodzili się ich powołać w czasie trwania procedury zmiany obywatelstwa (jesień 1945 r.). Tłumaczyli, że odzyskanie przez przyszłych repatriantów obywatelstwa polskiego było „wewnętrzną sprawą ZSRR”. Oznaczało to, że Kreml jednostronnie miał decydować o tym, kto mógł być obywatelem powojennej Polski.

Jesienią 1945 r. rozpoczęło się przyjmowanie podań o wyjście z radzieckiego obywatelstwa. Zesłańcy musieli jednak udowodnić przed radziecką administracją, że przed wojną byli obywatelami polskimi. Urzędnicy i milicjanci żądali od nich dokumentów sprzed 1939 r. – dowodów osobistych, zaświadczeń, aktów wydanych przez urzędy stanu cywilnego itp. Sytuacja była kuriozalna – oto bowiem zesłańcy musieli udowodnić przed swoimi oprawcami, że zostali deportowani z Polski w głąb ZSRR. Ponieważ zdecydowana większość z nich nie posiadała wymaganych przez Sowietów dowodów polskości (zostały im one zabrane podczas paszportyzacji lub zaginęły w trakcie wojennej tułaczki), perspektywy repatriacji bardzo się oddalały. Część deportowanych w ogóle przestawała wierzyć, że będą mogli wrócić do Polski. Niektórzy wyruszali samodzielnie na Zachód i starali się dotrzeć na ziemie wschodnie II RP, by stamtąd w ramach przesiedleń przedostać się do Polski. Takie podróże były nie tylko nielegalne, ale także bardzo niebezpieczne.

Misja Ambasadora

Portret mężczyzny w marynarce, jasnej koszuli i krawacie

Henryk Raabe, Ambasador RP w ZSRS w latach 1945-1946. Wikimedia Commons

Problemy podczas opcji wywoływały niepokoje w skupiskach polskich w ZSRR. Nastroje próbowali uspokoić działacze ZPP, którym przypadło w udziale na co dzień przygotowywać akcję repatriacyjną. Konieczna była jednak interwencja na szczeblu politycznym. Z pomocą pospieszył nowy ambasador Polski w Moskwie – prof. Henryk Raabe. Nie był on zawodowym dyplomatą, choć posiadał doświadczenie polityczne. Był zoologiem z przekonaniami lewicowymi (należał do PPS). Ambasador rozpoczął zabiegi u władz radzieckich o złagodzenie zasad zmiany obywatelstwa. Podczas spotkań z Sowietami tłumaczył konieczność odstąpienia od restrykcyjnego stosowania ustanowionych reguł. 20 listopada 1945 r. Raabe otrzymał do podpisu antydatowany na 11 listopada „Protokół dodatkowy” do umowy repatriacyjnej. Przedłużał on termin opcji do końca roku, a wyjazdu do 15 czerwca 1946 r. Co jednak najważniejsze, Sowieci zgodzili się uwzględniać także nieurzędowe dowody polskości oraz zeznania świadków. Nadzieje na powrót do Ojczyzny stały się realne.

Ostatnia zima na Sybirze

Jesienią i zimą 1945 r. w skupiskach polskich zesłańców w głębi ZSRR trwała druga tura procedury zmiany obywatelstwa. Stawka była wysoka, bowiem od jej wyników zależała zgoda Sowietów na repatriację. Uprawnieni do niej wygnańcy robili zatem wszystko, by otrzymać zezwolenie na wyjazd i znów stać się obywatelami polskimi (według decyzji radzieckich władz miało się to stać z chwilą wjazdu do Polski). Pomagali im w tym działacze ZPP, którzy odegrali niebagatelną rolę podczas akcji opcyjnej. W praktyce w wielu miejscach to właśnie oni przyjmowali wnioski i dokumenty oraz interpretowali je na korzyść rodaków. W imię pomocy posuwali się także do fabrykowania dowodów polskości, aby tylko umożliwić repatriację tym, którzy nie posiadali żadnych dokumentów. Byli adwokatami interesów zesłańców przed radzieckimi urzędnikami. Nieraz decydujące znaczenie miały z pozoru mało istotne przedmioty i dokumenty, jak np. zdjęcia, listy, bilety tramwajowe czy zaświadczenia od weterynarza. Wszystko, co mogło potwierdzić związki ich posiadacza z Polską, było bezcenne.

Tymczasem trwały przygotowania do wyjazdu. Komisja Mieszana w porozumieniu z Państwowym Urzędem Repatriacyjnym w Polsce uzgodniła grafik wyjazdów. Repatriacja ludności polskiej z głębi ZSRR miała rozpocząć się na przełomie stycznia i lutego 1946 r. i trwać do czerwca. Większość składów z najbardziej oddalonych rejonów ZSRR planowano odprawić wiosną. Przed działaczami ZPP stanął ogrom wyzwań związanych z zaopatrzeniem wyjeżdżających i logistyką tej wielkiej operacji.

Aprowizacja i reedukacja   

Podstawowym zadaniem związanym z przygotowaniem do wyjazdu było zgromadzenie zapasów żywności. Zesłańcy we własnym zakresie gromadzili suchary i wszelki prowiant na drogę. Działacze ZPP rozdzielali ponadto konserwy z kontyngentów radzieckich i darów rządu w Warszawie oraz występowali do lokalnych instytucji o dodatkowe przydziały. Wsparciem były organizowane przez ZPP rozmaite akcje samopomocowe oraz imprezy artystyczne, z których dochód był przeznaczany dla najbardziej potrzebujących repatriantów. Rozdzielano nie tylko żywność, ale także odzież, niestety zazwyczaj bardzo niskiej jakości.

Wsparcie dla zesłańców nie poprawiało w sposób zasadniczy ich tragicznego położenia materialnego. Skala biedy deportowanych była ogromna. Wielu z nich żyło w skrajnej nędzy, a w wyjeździe do Polski upatrywało jedynego ratunku. Mimo to inicjatywy pomocowe organizatorów repatriacji należy docenić jako próby poprawy losu naszych rodaków na Wschodzie. Były także sygnałem dla zesłańców, że mimo nikłych możliwości ktoś stara się ich wesprzeć i o nich pamięta. To z pewnością dodawało im otuchy w ostatnich miesiącach pobytu w ZSRR.

Ważnym elementem przygotowań do masowego wyjazdu były obowiązkowe szczepienia repatriantów przeciwko chorobom zakaźnym, głównie błonicy, durowi brzusznemu, dyzenterii (czerwonce), ospie i odrze. Surowicę dostarczały (nie zawsze bezpłatnie) miejscowe instytucje medyczne, a podawał ją personel przeszkolony na kursach medycznych ZPP. Warto podkreślić, że Związek Patriotów Polskich wspólnie z radzieckimi placówkami Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca organizował szkolenia dla sanitariuszek, które miały czuwać nad zdrowiem repatriantów w drodze do Polski. Kompletowano także apteczki pierwszej pomocy i wyposażenie wagonów sanitarnych. Ponadto wciągano do współpracy tych zesłańców, którzy mieli wykształcenie medyczne.

Stałym elementem przygotowań do repatriacji były próby reedukacji światopoglądowej zesłańców. Działacze ZPP zwoływali wiece i zebrania ludności polskiej, podczas których wygłaszano referaty na tematy polityczne i prowadzono pogadanki. Stałym ich elementem była programowa „przyjaźń polsko-radziecka”. Chodziło o to, by przyszli repatrianci byli lojalnymi obywatelami Polski Ludowej oraz zachowywali wdzięczność dla „gościny”, jakiej ponoć zaznali w Związku Radzieckim. „Dopiero teraz zrozumiałam przyczynę odłożenia repatriacji. To nie kraj, lecz my nie byliśmy »przygotowani« do życia w nowej ojczyźnie” – po latach napisała Maria Łęczycka.

Zamierzenia te oczywiście skazane były na niepowodzenie. Nachalną propagandą nie można było zmazać krzywd, jakich Sybiracy doznali od chwili rozpoczęcia radzieckiej okupacji ziem Polski. Jednak w stalinowskim państwie to strach dyktował zasady postępowania. Dlatego z obawy o własne życie i bezpieczeństwo zesłańcy uczestniczyli w tych propagandowych wydarzeniach. Z drugiej strony mównicy stali działacze ZPP – w większości także zesłańcy (w 1945 r. legitymację Związku posiadało ok. 100 osób). Trudno ocenić na ile opisywana w źródłach ich gorliwość w głoszeniu stalinowskiej propagandy była prawdą, a na ile kreowaniem rzeczywistości na potrzeby kontroli NKWD. Życie w ZSRR cechował bowiem nie tylko głód, ale także strach i wszechobecne zakłamanie.

Bilet do Polski          

Na zdjęciu widać grupę kobiet i mężczyzn stojących obok wagonu kolejowego ozdobionego napisami

Grupa repatriantów przed odjazdem do Polski. Fot. Archiwum Akt Nowych. Retusz barwny Autora.

Namacalnym znakiem zbliżającej się repatriacji było wydawanie zesłańcom zaświadczeń Polsko-Radzieckiej Komisji Mieszanej do Spraw Ewakuacji. Bez niego nikt nie mógł przekroczyć granicy. Był to zatem prawdziwy „bilet do Polski”. Nie obyło się oczywiście bez problemów – mimo przejścia opcji niektórym zesłańcom nie chciano wydać tego dokumentu, innym miejscowe władze lub dyrektorzy zakładów pracy utrudniali ich odbiór. Zesłańcy byli zniechęcani do wyjazdu lub nawet zastraszani, że próba opuszczenia ZSRR skończy się dla nich więzieniem. Mimo to marzenia o powrocie do Ojczyzny, choć w większości przypadków niestety już nie do stron rodzinnych, dodawała naszym rodakom rezonu i sprawiała, że ze wszystkich sił parli oni ku repatriacji.

Tymczasem działacze ZPP wspólnie z władzami kolejowymi opracowywali grafiki wysiedleń z poszczególnych obszarów, przygotowywali podwody na stacje wsiadania oraz punkty zborne. Przygotowanie masowej repatriacji było bowiem wielkim wyzwaniem logistycznym.

Droga do Ojczyzny zdecydowanej większości polskich zesłańców rozpoczynała się zazwyczaj z dala od linii kolejowych – głęboko w stepie, na rogatkach kołchozowych osiedli lub przyfabrycznych i przykopalnianych osad. Podróż na stacje wsiadania pokonywali podwodami (ciężarówkami i zaprzęgami) lub nawet pieszo. Jechali lub szli w nadziei, że zdążą na pociąg do Polski, ale i pełni obaw czy Stalin jednak nie zmieni zdania i nie zatrzyma ich na zawsze na „gościnnej ziemi radzieckiej” (jak głosiły hasła propagandowe), na której doznali tyle cierpienia, głodu, lęku, upokorzeń i na której stracili najbliższych. Żegnali ich miejscowi sąsiedzi, z którymi wielu naszych rodaków zżyło się podczas lat spędzonych na wygnaniu.

Droga do nowego domu

Na zdjęciu widać kobiety i mężczyzn stojących przy wagonach kolejowych ozdobionych napisami i zdjęciami

Repatrianci z Kirgistanu przed odjazdem do Polski (1946 r.) Fot. Archiwum Akt Nowych. Retusz barwny Autora.

Przed odjazdami pociągów ZPP organizował wiece pożegnalne, które w większości były wyreżyserowanymi pokazami stalinowskiej propagandy. Przedstawiciele repatriantów mieli dziękować na nich władzom radzieckim za okazane „wsparcie i opiekę” w czasie wojny. O prawdziwych przyczynach obecności obywateli polskich w głębi ZSRR nie było mowy. Prawdę historyczną zastępowano kłamstwami o tym, jakoby deportowani byli w istocie uchodźcami wojennymi, którzy w ZSRR znaleźli schronienie przed nacierającą armią niemiecką.

Podróż do Polski odbywała się w wagonach towarowych ale pasażerów nie pilnowali już uzbrojeni strażnicy, w oknach nie było krat, a drzwi nie były zaryglowane. Repatriantom towarzyszyła radość z powrotu do kraju, ale także żal za utraconymi ojcowiznami, za zmarłymi na zsyłce bliskimi i nadwątlonym zdrowiem. Krzywdy, jakich doznali z rąk Sowietów na zawsze odcisnęły na nich piętno.

Warunki podróżowania były trudne, ale mimo dość skromnych zapasów, przeważnie nie brakowało żywności. Przekraczając dawną granicę z Polską pasażerowie repatriacyjnych składów żegnali się z Kresami – dla wielu z nich stronami rodzinnymi, których już więcej mieli nie ujrzeć. Obserwowali także zniszczenia wojenne, które wywoływały przerażenie. Zdarzało się, że pociąg z repatriantami zatrzymał się obok składu  z Polakami wywożonymi na Wschód w ramach kolejnej fali radzieckich represji. Wywózki naszych rodaków na Sybir, zarówno z Polski centralnej, jak i z ziem wschodnich II RP, trwały bowiem także po wojnie.

Po trwającej kilka tygodni podróży transporty docierały do nowych granic Polski. Przekraczały je zazwyczaj przez jeden z trzech głównych punktów wlotowych – w Brześciu, Medyce bądź Jagodzinie. Na polskiej ziemi Sybiracy manifestowali swoją radość poprzez śpiew pieśni religijnych i patriotycznych i spontaniczne tańce. Uniesieni emocjami ludzie padali sobie w ramiona. Nie wiedzieli jeszcze, że w powojennej Polsce przyjdzie im znosić wiele upokorzeń i pokonywać spore trudności. W punktach etapowych i schroniskach otrzymywali pomoc od Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Była to zazwyczaj pierwsza polska instytucja, z którą mieli styczność po przekroczeniu granicy. Dla Sybiraków rozpoczynał się nowy, niełatwy rozdział życia w Polsce Ludowej.

***

W ramach masowej repatriacji, zorganizowanej na podstawie umowy z 6 lipca 1945 r., wiosną i latem 1946 r. z głębi ZSRR powróciło ok. 250 tys. obywateli polskich. Była to większość uprawnionych do wyjazdu. W kolejnych latach Ambasada RP w Moskwie ujawniała jednak skupiska ludności polskiej, którym odmówiono prawa do wyjazdu. Do tego dochodziły kolejne kategorie wywiezionych już po wojnie. Próby interwencji w ich sprawach podejmowane przez polskich dyplomatów Sowieci zazwyczaj ignorowali. Ponadto wymuszali na Warszawie (w końcu skutecznie) zaprzestania upominania się o przetrzymywanych pod strażą Polaków na Wschodzie. Wraz z nastaniem epoki stalinowskiej ustały interwencje i działania na rzecz obywateli polskich w ZSRR. W oficjalnej narracji władz w Warszawie zaprzeczano nawet ich istnieniu.

Dr Wojciech Marciniak – Archiwum Sybiraków Uniwersytetu Łódzkiego

Bibliografia:

Blumicz K., Tam, gdzie najchętniej odpoczywa Bóg, Archiwum Wschodnie Ośrodka Karta w Warszawie, Kolekcja wspomnień Komisji Historycznej Zarządu Głównego Związku  Sybiraków, sygn. 58;

Burkacki Z., Zapiski z lat 1940-1946, [w:] Wschodnie losy Polaków, t. 1, wyb. W. Myśliwski, Łomża 1991;

Krupiński S., Okruchy wspomnień, Zgorzelec 2004;

Łęczycka M.J., Zsyłka. Lata 1940–1946 w Kazachstanie, Wrocław 1989;

Marciniak W., Odzyskać nadzieję, wrócić do Ojczyzny. Związek Patriotów Polskich w Południowym Kazachstanie 1944-1946, Łódź 2021;

Marciniak W.F., Powroty z Sybiru. Repatriacja obywateli polskich z głębi ZSRR w latach 1945-1947, Łódź  2014;

Michalik J.B., Moje życie: lata 1939-1946. Część II, „My, Sybiracy” 2007, nr 18.

Skip to content