Siergiej Lebiediew
Poligon strzelecki NKWD jako symbol historycznej odpowiedzialności Rosji wobec Ukrainy i miejsce pamięci o rosyjskiej przemocy kolonialnej.
Od Sandarmochu do Buczy
Po 24 lutego 2022 r. mówić o przyszłości Rosji możemy tylko wtedy, gdy jest ona nierozerwalnie związana z odpowiedzialnością – polityczną, prawną, moralną – za agresję przeciw Ukrainie. Ale w swoim wymiarze historycznym ta odpowiedzialność powinna mieć szersze znaczenie, włączające także odpowiedzialność przed innymi narodami, znajdującymi się w przeszłości bądź pozostającymi obecnie pod kolonialnym wpływem Rosji. Bo zbrojny atak Rosji na Ukrainę nie jest ekscesem spowodowanym osobistym szaleństwem głównodowodzącego Władimira Putina. To recydywa tej imperialnej polityki, którą Rosja prowadziła w stosunku do Ukrainy i innych podbitych narodów na przestrzeni stuleci. Nawet liberalnie nastawieni Rosjanie nie zdają sobie sprawy z jej systemowego charakteru, czasu jej trwania i znaczenia długotrwałych skutków. Można by rzec, że jest ona skrycie wbudowana nawet w rosyjską kulturę wysoką, wydawałoby się tradycyjnie przeciwstawiającą się władzy – wbudowana jako ukryty lub jawny kompleks dominacji, językowej arogancji, wyuczonego i niezauważalnego ignorowania historii i kultury sąsiednich, podporządkowanych narodów, generujący „naturalne” postrzeganie ich nieistotności, drugorzędności, braku podmiotowości (nie-subiektywności), prawomocnej przynależności do historycznego losu Rosji.
Jeśli spojrzeć z tej perspektywy na formowany przez wieki rosyjski krajobraz kulturowy, to będzie w nim skrajnie trudno znaleźć wskazówkę, punkt wyjścia, jakiś znak, w oparciu o który można by skonstruować jakiś koncept odpowiedzialności przed Ukrainą. Tak, zbrojna agresja rozpoczęta w 2014 r., aneksja ukraińskich terytoriów, liczne, ciężkie zbrodnie wojenne popełnione przez rosyjską armię, wszystko to – samo przez się – wzywa do odpowiedzialności; ta krew nie może być ani wybaczona, ani zapomniana. Ale ważne jest też – w pierwszej kolejności dla samych Rosjan – ustalenie ciągłości zbrodniczej polityki, dokładne rozpoznanie jej historycznego wymiaru, ciężaru następstw przekazywanych z pokolenia na pokolenie, które obecnie tworzą psychiczne podłoże dla zaostrzonych postaw ludobójczych transmitowanych przez propagandę. Niestety, rosyjska historia (także ta, wykładana w instytucjach powszechnego kształcenia), która jest w dużej mierze narracją o „pokojowym zbieraniu ziem”, o dobrowolnym ich jednoczeniu pod egidą rosyjskiej władzy, służy całkowicie przeciwnym celom. Rosyjska kultura, z nielicznymi wyjątkami w rodzaju „Hadżi-Murata” Lwa Tołstoja, nie uwzględnia aspektu kolonialnego lub bezkrytycznie go eksploatuje, gloryfikując oświeceniową misję kolonizatorów przynoszących rozwój „zacofanym” regionom. Jeśli odnosić się bezpośrednio do Ukrainy, to w Rosji są np. tysiące ulic nazwanych na cześć ukraińskich miast, setki architektonicznych obiektów (dworców, mostów, budynków), których nazwy narzucają ideę zależności i bezkonfliktowej jedności.
Rzadki na terytorium Rosji, kulturowy znak konfliktu, symbol wprost mówiący o dawnych zbrodniach wobec Ukrainy, znajduje się daleko na rosyjskiej północy, z dala od oczu większości. Kamienny monument w formie kozackiego krzyża, odsłonięty w 2004 r., z wyrytym napisem: „Pomordowanym synom Ukrainy”, znajduje się w karelskim uroczysku Sandarmoch, gdzie w latach 1937-1938 NKWD zamordowało ponad 6 tys. osób. Około 200 ofiar stanowili twórcy ukraińskiej kultury*, pisarze, dramaturdzy, uczeni, aresztowani w latach 30. na podstawie powiązanych ze sobą spraw, sfabrykowanych przez organa bezpieczeństwa państwowego (największe z tych spraw, to sprawa „Związku Wyzwolenia Ukrainy” i „Ukraińskiej Organizacji Wojskowej”), oskarżeni, w takim czy innym wariancie o ukraiński nacjonalizm, aresztowani i wysłani w celu odbycia kary na Sołowki, a następnie powtórnie osądzeni przez „trójki” NKWD i straceni w 1937 r.
Ważne jest aby zrozumieć, że Sandarmoch to miejsce zbrodni sowieckiej w formie (masakra dokonana bez sądu), ale w treści – imperialnej, zbrodni unicestwienia elity kulturalnej ujarzmionego narodu – nosicieli i przewodników idei kulturowej odrębności i niezależności, idei emancypacji. Dlatego dzisiejszy język rosyjskiej propagandy wojennej nieprzypadkowo jest praktycznie identyczny z językiem czystek z lat trzydziestych: w czasach stalinowskich wyrażenie „nacjonalista ukraiński” było samo w sobie i piętnem, i wyrokiem. I dziś rosyjska telewizja pokazuje briefingi ministerstwa obrony, podczas których oznajmia się o „unicestwieniu ukraińskich nacjonalistów” z takim samym samoobjaśniającym językowym bezwstydem: skoro nacjonalista, to znaczy, że zasługuje na śmierć . Właściwie Sandarmoch, jako miejsce pamięci stał się szeroko znany w Rosji i za granicą z powodu złowieszczego łańcucha wydarzeń, które rozpoczęły się po agresji Rosji na Ukrainę w 2014 r.
W minionych latach, na odbywające się 5 sierpnia uroczystości w Sandarmochu zawsze przyjeżdżała liczna delegacja ukraińska. Jednak w kontekście wojny ukraiński pomnik w Sandarmochu i ukraińska historia tego miejsca przekształciły się w akt oskarżenia, w dowód na recydywistyczny, systemowy charakter represyjnej polityki Rosji wobec Ukrainy. W roku 2015, występując w obecności oficjalnych przedstawicieli władz, Jurij Dmitriew, badacz GUŁ-agu, przewodniczący karelskiego „Memoriału”, człowiek, który wraz z kolegami odkrył Sandarmoch i przywrócił to miejsce pamięci zbiorowej, wypowiedział się na temat wojny na wschodzie Ukrainy. Niewypowiedzianej, niejawnej wojny, prowadzonej przez Rosję. Mówił o ofiarach tej wojny, których imiona zostaną kiedyś zwrócone, upublicznione – jak w Sandarmochu – choć ich mordercy mają nadzieję, że zostaną zapomniane na zawsze. Sądzę, że po tej przemowie Dmitriew stał się przedmiotem rozpracowania operacyjnego organów bezpieczeństwa, które zakończyło się jego aresztowaniem w grudniu 2016 r. Stało się tak dlatego, że wskazując na potworną ciągłość zbrodni, przekroczył czerwoną linię. Zarzuty – produkcja dziecięcej pornografii, a następnie molestowanie osoby nieletniej – zostały dobrane dokładnie tak, aby umożliwić wysłanie Dmitriewa na długo do więzienia i na zawsze splamić jego nazwisko, maksymalnie skompromitować Sandarmoch jako miejsce pamięci i zrazić do niego ludzi. Władze federalne wykorzystały proces przeciwko Dmitriewowi do dyskredytacji „Memoriału” i niezależnych badań nad zbrodniami sowieckimi jako takimi; do rzucenia cienia na Sandarmoch i inne miejsca masowych zbrodni, podania w wątpliwość ich autentyczności; do zastraszenia aktywistów. Proces Dmitriewa trwał około pięciu lat; zmieniały się sądy, proces zaczynano od nowa, aż w końcu Dmitriew, którego początkowo uniewinniono, został skazany na 15 lat. Biorąc pod uwagę jego wiek i warunki sanitarne panujące w rosyjskich koloniach karnych, jest to zalegalizowane morderstwo.
Las rozstrzelanych narodów
Co paradoksalne, a zarazem smutne to fakt, że to właśnie areszt Jurija Dmitriewa i społeczna kampania w jego obronie spowodowały „odkrycie” Sandarmochu i jego historii dla rosyjskiej liberalnej opinii publicznej. Sandarmoch został odkryty przez Jurija Dmitriewa i jego kolegów z petersburskiego „Memoriału” – Irinę Fliege i Vieniamina Joffe w 1997 r. Był to jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy KGB/FSB „zalegalizowało” obiekt specjalny, żeby uprzedzić badaczy, a oni sami, mimo nałożonej tajemnicy, dotarli do danych archiwalnych, które potwierdzili potem na miejscu. Wśród zamordowanych w Sandarmochu jakby osobną kategorię stanowi grupa 1111 osób, więźniów łagru sołowieckiego, tak zwany „pierwszy etap sołowiecki”; są to ofiary Wielkiego Terroru na Sołowkach, oskarżone o działalność kontrrewolucyjną prowadzoną podczas pobytu w tym łagrze.
To właśnie poszukiwania ludzi tego „etapu” doprowadziły ostatecznie Dmitriewa i jego kolegów do Sandarmochu; dokładnie w tej grupie byli w szczególności zamordowani więźniowie – Ukraińcy, których nazwiska znajdują się na „Spisie Sandarmochu”, sporządzonym przez ukraińskich historyków i dziennikarzy. Możemy powiedzieć, że ten fatalny „sołowiecki etap” był swego rodzaju „maszyną czasu”, relikwiarzem aresztowanych na początku i w połowie lat 30. ofiar poprzednich akcji represyjnych, które miały swoją własną, łagodniejszą miarę okrucieństwa. Zamordowani w Sandarmochu Ukraińcy – pisarze, uczeni, artyści – jeśli można to uogólnić, stali się kolektywną ofiarą zwrotu władzy sowieckiej od polityki korienizacji (promowania rdzennej ludności) i zachęcania do budowania narodów – do kryminalizacji nacjonalizmu, do szowinistycznego programu imperialnego. Zwrotu, który taktycznie zbiegł się z kolektywizacją i operacjami przeciwko dawnym elitom służącym władzy sowieckiej (sprawa przeciwko oficerom carskim „Viesna” itp.). Ukraiński literaturoznawca Jurij Ławrinienko jeszcze w połowie XX w. zaproponował ogólne pojęcie „Rozstrzelane Odrodzenie”, obejmujący wszystkich ukraińskich twórców – straconych w różnych miejscach, zesłanych do łagrów, uciszonych pod presją okoliczności.
Bynajmniej jednak Ukraina i Ukraińcy nie byli jedynym narodem w ZSRS, który ucierpiał w podobny sposób. W rzeczywistości każdy naród poddany sowietyzacji, wielki czy mały, przeżył swoje „Rozstrzelane Odrodzenie”; ale, niestety, w rosyjskiej pamięci społecznej te zbrodnie skrajnie rzadko wydzielane są jako osobny rodzaj zbrodni z akcentem ludobójczym, zbrodni przeciwko narodowym kulturom i językom, znajdującym się na wrażliwym etapie rozwoju, zbrodni przeciwko przyszłości narodów – uosabianych przez ich kulturowych przewodników, geniuszy języka, mistrzów sztuki. I ważnym jest, by rozumieć i przyjąć odpowiedzialność rosyjskiej kultury i języka, ponieważ de facto te zbrodnie zostały popełnione na ich korzyść, bo w ich rezultacie to, co narodowe, zostało zastąpione tym, co rosyjskie, niejako ponadnarodowe, uniwersalne.
Białorusini i Ukraińcy, Tatarzy i Udmurci, Karelowie – przy uważnym przyjrzeniu się „wczesnemu” okresowi represji, w końcu lat 20./początku 30. – w historii każdego z narodów znajdzie się z pewnością masowa sprawa, skrojona według typowego schematu przez OGPU, sprawa jakiegoś nieistniejącego Centrum, Organizacji, które jakoby łączyły narodową inteligencję z celami kontrrewolucyjnymi na gruncie „burżuazyjnego nacjonalizmu”. I na podstawie takiej sprawy zostanie osądzona nie przedrewolucyjna, lecz sowiecka, w rzeczywistości nowa elita kulturalna, która uwierzyła we wczesne obietnice bolszewików o odejściu od imperialnego szowinizmu i zaczęła w językach narodowych tworzyć podstawy narodowych kultur: zajmować się etnografią, układać słowniki i podręczniki, reformować języki, pisać poezję, prozę i dramaty, zakładać czasopisma, nadrabiając to, co nie zostało stworzone w minionych czasach.
Jeśli przeczytać spis tego „pierwszego etapu sołowieckiego”, to oprócz nazwisk Ukraińców, porażających swą liczbą, można znaleźć także inne nazwiska z lat 30., nazwiska twórców kultury Tatarstanu i Baszkirii, aresztowanych na podstawie tzw. „sprawy kontrrewolucyjnej nacjonalistycznej organizacji Sułtan-Galijewa”; Białorusinów zesłanych na Sołowki na podstawie sprawy Białoruskiej Włościańsko-Robotniczej Hromady i Białoruskiego Centrum Narodowego; Finów z rosyjskiej północy, aresztowanych na podstawie „Sprawy Fińskiego Sztabu Generalnego”; Udmurtów i Komijczyków – ofiar sprawy „SOFIN”, Związku Wyzwolenia Narodowości Fińskich. Ich nazwiska i biografie są gorzkim potwierdzeniem faktu, że masowy mord na ukraińskich twórcach dokonany w Sandarmochu nie jest wyjątkiem, ekscesem lecz bezpośrednią konsekwencją systematycznej polityki sowieckiego kierownictwa, skierowanej na zdławienie narodowego rozwoju i tożsamości podbitych narodów, która zrodziła dziesiątki procesów politycznych tego samego typu i dziesiątki miejsc zbrodni.
Zasadnicza odmienność Sandarmochu polega na tym, że to miejsce pamięci pierwotnie rozwijało się własną drogą – dzięki Jurijowi Dmitriewowi i jego kolegom. W Sandarmochu nie ma jednego, typologicznie rozpoznawalnego pomnika, nie ma ściany, na której byłyby wyryte wszystkie nazwiska zgładzonych. Miejsce to rozwijało się i zostało celowo zaaranżowane jako las pamięci, las nazwisk wypisanych na oddzielnych tabliczkach, i pomników wznoszonych przez poszczególne państwa i społeczności. Są tam pochowani przedstawiciele około 50 narodowości, i w różnych latach postawiono około 450 pomników i znaków memorialnych, łącznie z samym krzyżem kozackim, poświęconym „Pomordowanym synom Ukrainy”. Można powiedzieć, że Sandarmoch jest podzielony według narodowego spektrum i tu widać to, co w innych miejscach jest niewidoczne: nie tylko klasowy, ale też kolonialny, narodowy charakter sowieckich zbrodni, który jest dziedzictwem szowinistycznej polityki imperium rosyjskiego.
Symbol kolonialnej przemocy
Sandarmoch leży na północy, w pobliżu miasta Miedwieżjegorsk, w rosyjskiej Republice Karelii, w odległości co najmniej 1200 kilometrów od granicy z Ukrainą. To mniej więcej tyle, co z Berlina do Sofii czy do Neapolu. Obszar ten sam w sobie, choć przez wieki znajdował się w orbicie rosyjskich interesów, przez długi czas będąc obszarem spornym między Rosją i Szwecją, został zaanektowany i skolonizowany przez Rosjan. Podczas wojny domowej (w 1922 r.) miało tu miejsce powszechne powstanie narodowe Karelo-finów, zdławione przez Armię Czerwoną. Więc Sandarmoch położony jest na terytorium, którego rdzenna ludność po pierwsze, uległa samokolonizacji, i – po drugie – miała niewiele wspólnego z ogólnopaństwowymi, politycznymi celami represji (sami Karelowie ucierpieli podczas kolektywizacji). Można powiedzieć, że Sandarmoch, jako topos, jest rezultatem ingerencji woli obcego państwa, że został wybrany jako miejsce masowego unicestwienia, woli naruszającej jego historyczną niewinność i narzucającej temu leśnemu uroczysku przekleństwo bycia miejscem kaźni; państwowej woli, która przybyła na Północ w formie łagrów, w formie kolosalnego projektu kolonizacji wewnętrznej (A. Etkind).
Warto więc zwrócić uwagę, że poświęcone poszczególnym narodowościom pomniki stojące w Sandarmochu w pewnym sensie nie odnoszą się do tego miejsca. W sensie praktycznym zostało ono wybrane przez fatum; kaci mogli przysposobić dla swoich ciemnych spraw jakiekolwiek inne uroczysko – tajga jest przecież ogromna. Narodowe pomniki Sandarmochu są w pewnym sensie cenotafami (grobami symbolicznymi), choć stoją dokładnie w miejscu zbrodni.
Ale to nie tutejsza tajga poniosła stratę. Śmierć ukraińskich artystów, tatarskich pisarzy, udmurtskich etnografów osierociła i zubożyła inne kraje – ich ojczyzny. Właśnie tam, w dalekich miastach powinny stać pomniki-rymy, pomniki bezpośrednio przemawiające do tych, którzy zostali pozbawieni dziedzictwa, których kultura poniosła stratę; do żyjących, do potomków.
Poświęcone poszczególnym narodowościom pomniki Sandarmochu stanowią swego rodzaju mapę, kompaktowy model, skoncentrowane uniwersum pamięci, które kiedyś trzeba będzie rozwinąć w skali kraju. Ponieważ Rosja (przestępcza wojna z Ukrainą, odmowa przyznania jej historycznej i kulturowej subiektywności są tego najlepszym świadectwem), a zwłaszcza rosyjskojęzyczna Rosja w dalszym ciągu nie zdaje sobie sprawy, w jakim stopniu jej ustrój polityczny jest określony przez świadomość imperialną, jak bardzo zinstytucjonalizowana przemoc kolonialna stanowi niezauważalną rzeczywistość dnia dzisiejszego.
Dwie wojny przeciwko Czeczenii. Wojna z Gruzją. Wojna z Ukrainą. To widoczne dowody agresywnej, inwazyjnej, rewanżystowskiej polityki Rosji. Ale w świadomości nawet opozycyjnie nastawionych Rosjan są to raczej oddzielne epizody, niż kolejne etapy tej samej historii: elementarnego stłumienia emancypacji narodowej wewnątrz rosyjskich granic państwowych – i przeniesienia represyjnych praktyk na zewnątrz, od miękkiego „wchłonięcia”, „wymazania” narodowej subiektywności Białorusi – do próby ludobójczego unicestwienia Ukrainy.
Co prawda odpowiedzialni obywatelsko Rosjanie nadal postrzegają wojny jako zbrodnie. Jednak znacznie mniej uwagi poświęcają oni – i zadają mniej pytań – odnośnie wewnątrzrosyjskich praktyk instytucjonalnego prześladowania kultur narodowych, codziennej rzeczywistości kulturowej nierówności, która tworzy akcent szowinistyczny, strumień rosyjskiej, rosyjskojęzycznej kultury, niezauważany przez jej nosicieli.
Dziś w Ukrainie walczą żołnierze z narodowych republik Rosji, i jak zauważają eksperci wojskowi, ich udział w tej wojnie jest nieproporcjonalnie wielki. De facto Rosja wykorzystuje kolonizowane narody – Tatarów, Buriatów, Kałmuków, Czeczenów i wiele innych – tak, jak dawne imperia wykorzystywały pokonane narody w swoich armiach (francuscy żuawi czy brytyjscy Gurkhowie). Różnica tkwi jednak w tym, że żołnierze narodowych republik Rosji walczą, jak przekonuje oficjalna propaganda, w obronie rosyjskojęzycznych mieszkańców Ukrainy, uciskanych i pozbawionych praw językowych. To klasyczny przykład odwróconego oskarżenia – accusation-in-mirror, bo w rzeczywistości to republiki narodowe Federacji Rosyjskiej wiele straciły w 2018 r., kiedy to na wniosek Władimira Putina uchwalono ustawę „o językach ojczystych”, de facto czyniąc naukę języków narodowych w szkołach w poszczególnych regionach dobrowolną (wcześniej była ona obowiązkowa). W sposób oczywisty ustawa prowokuje do językowej migracji, odejścia od lokalności, na rzecz tego, co ogólnopaństwowe, naruszając w istotny sposób autonomie kulturowe.
Ale pytanie o nauczanie języków narodowych nie stało się częścią opozycyjnej narracji, ponieważ – niestety – problemy mniejszości narodowych jako takie, nie są w niej uwzględniane. A sytuacja sama w sobie przypomina tę z lat 30. XX w. w ZSRS, okres imperialnej reakcji po okresie narodowych „odrodzeń” lat 20. I w tym sensie Sandarmoch nie tylko chroni pamięć – on symbolizuje także mapę przedłużających się, tlących się konfliktów, bowiem pytania postawione przez unicestwionych tu twórców narodowych kultur, pytania o tożsamość narodową, autonomię, historię, prawa językowe i polityczne – w dzisiejszej Rosji stają się pytaniami ekstremistycznymi, niebezpiecznymi z punktu widzenia państwa, ponieważ podważają ustalony system władzy, zbudowany na absolutnej dominacji Centrum – fiskalnego, kulturowego, politycznego, językowego.
I te podskórne konflikty wciąż przynoszą ofiary; jedna z takich historii łączy bezpośrednio teraźniejszość z przeszłością, dzisiejszy sprzeciw wobec językowej unifikacji – z odległym karelskim Sandarmochem jako symbolem sowieckiej przemocy kolonialnej.
Przypadek Razina
Wczesnym rankiem 10 września 2019 r. w mieście Iżewsk, stolicy rosyjskiej Republiki Udmurtii, deputowani szli na sesję rady miejskiej. Na ich drodze stanął protestujący mężczyzna z dwoma plakatami. Na jednym był napis: „Czy mam Ojczyznę?” Na drugim: „Jeśli jutro mój język zaginie, to dziś jestem gotów umrzeć”. Autorem plakatów był 79-letni Albert Razin, naukowiec, pedagog, aktywista udmurtskiego ruchu narodowego. Wyszedł protestować przeciwko pozbawieniu języka udmurtskiego statusu przedmiotu obowiązkowego w szkołach; innymi słowy, przeciwko pozbawieniu Udmurtii języka, przeciwko ciągłej rusyfikacji.
Znający Razina deputowani spokojnie przywitali się z nim. Tylko on sam wiedział, że naprawdę „jest gotów dziś umrzeć”. Razin i jego pomocnik rozdali deputowanym ulotki, w których bieżąca polityka narodowościowa została nazwana przedłużeniem „stalinowskiej polityki rusyfikacji” Udmurtów.
Rozdawszy ulotki, Razin udzielił krótkiego wywiadu. „Udmurtski etnos ginie i nie mogę patrzeć na to obojętnie – mówi na nagraniu. – Chciałbym, żeby wszystkie narody były wieczne, wszystkie języki wielkie, one powinny być kultywowane, powinny żyć, a nie umierać. Jeśli nie zaprotestuję, deputowani nie podejmą żadnych kroków w celu uratowania języka i kultury udmurtskiej. A co za tym idzie, etnos sam umrze. Należy podjąć zdecydowane kroki”.
Po udzieleniu wywiadu Razin pojechał do domu, przebrał się i przygotował do dokonania samospalenia.
Wróciwszy na plac przed siedzibą rady miejskiej, podpalił się. Próbowano go ugasić, lecz bezskutecznie. Z niemal stuprocentowymi poparzeniami ciała, Razin zmarł w ciągu kilku godzin w szpitalu.
… Według wewnętrznych instrukcji sowieckiego KGB, ludzi, którzy dokonywali samospalenia w akcie politycznego protestu należało przedstawiać jako wariatów, ludzi z niestabilną psychiką. Tak było np. w przypadku litewskiego studenta Romasa Kalanty, który dokonał samospalenia 14 maja 1972 r. na głównej ulicy Kowna. Protestując przeciwko okupacji i rusyfikacji swojej ojczyzny, zostawił notatkę znalezioną po jego śmierci, w której napisał: „Moja śmierć jest wyłącznie winą reżimu”. Pośmiertna ekspertyza uznała go za chorego psychicznie.
Coś podobnego próbowano naśladować w Udmurtii; skompromitować samego Razina i jego pomocnika za pośrednictwem tekstów na blogach i kanałach społecznościowych przedstawiając jego samospalenie jako czyn osoby nienormalnej, stworzyć wersję, że Razina „ktoś nastawił”. Komitet śledczy republiki wszczął sprawę z artykułu: „Nakłonienie do samobójstwa”, choć logika z jaką Razin zwracał się do władz jasno pokazywała, że jeśli ktokolwiek doprowadził uczonego do samobójstwa, to tylko państwo rosyjskie.
W przeciwieństwie do współczujących mu udmurtskich aktywistów, którzy pisali o Razinie jako o ofierze kolonialnej polityki państwa rosyjskiego. I lokując Razina, jego życie, jego narodową misję, jego tragiczną śmierć w kontekście historycznym, mówili o drugim udmurcie, którego los i upadek odbijają się echem w losie Alberta Razina.
Tego człowieka nazywano Kuzebaj Gerd (właściwe nazwisko – Kuźma Pawłowicz Czajnikow). Był udmurtskim pisarzem i poetą, etnografem. Urodził się w 1898 r., a po 1917 r. aktywnie tworzył za pomocą sowieckich form treści narodowe. Można powiedzieć, że był demiurgiem języka i kultury. Pisał wiersze, poematy i sztuki teatralne po udmurtsku. Także podręczniki szkolne. Przewodniczył Wszechudmurtskiemu Związkowi Pisarzy. Założył stowarzyszenie badań nad kulturą udmurtską „Bolyak” („Wspólnota”).
Właśnie sprawa tego stowarzyszenia, zamkniętego pod naciskiem z góry już w 1928 r. stała się „matrycą” dla sprawy „SOFIN”, dotyczącej Związku Wyzwolenia Narodowości Fińskich, sfabrykowanej przez OGPU w Kraju Niżnienowgorodskim. Gerd został zaliczony przez OGPU do grona „liderów” nieistniejącego Związku; w związku ze sprawą aresztowano 28 osób, w tym wybitnych pisarzy i uczonych narodów Komi, Erzja i Udmurtów. Zarzuty: „działalność wywrotowa, kontrrewolucyjna, nacjonalistyczna, terrorystyczna i antysowiecka mająca na celu oderwanie terytorium republik ugrofińskich od ZSRS i utworzenie burżuazyjno-demokratycznego państwa pod protektoratem Finlandii”.
W latach 90. XX w. dociekliwy badacz Konstantin Kulikov pisał w swojej książce poświęconej sprawie SOFIN: „Oficjalnie narodów ugro-fińskich Rosji (…) nie uważa się za represjonowane. W rzeczywistości jednak poddawano je najostrzejszym represjom. Oskarżenia o nacjonalizm czy tworzenie antysowieckich organizacji pod protektoratem kraju uznanego oficjalnie za wrogi – Finlandii – nie dotyczyły jednej osoby, nie grupy ludzi. Przekształciły się one w agresję wobec całego narodu, z którego organa represji wyłuskiwały i rozstrzeliwały najpierw przywódców, potem najlepszych przedstawicieli inteligencji, elity narodu, a resztę ludzi poddawały ciągłemu zastraszaniu poprzez prewencyjne aresztowania i egzekucje. W rezultacie tych działań ludzie sami wydawali wyrok na swą etniczną identyfikację, starając się w celu samoobrony stosować mimikrę lub dobrowolnie się asymilować.
W 1932 r. Gerd został aresztowany, osądzony i zesłany na Sołowki. W Udmurtii zwalczano „Gerdowszczyznę” – wycofywano jego dzieła z bibliotek, poszukiwano rękopisów. W 1937 r. Gerd został włączony w skład „sołowieckiego etapu”, przewieziony do Sandarmochu i zamordowany.
… Istnieje dziwna bliskość, podobieństwo postaci i typów ludzkich Jurija Dmitriewa, człowieka, który znalazł miejsce, w którym zamordowano Kuzebaja Gerda, i Alberta Razina – uczonego, który kontynuował dzieło Gerda, i który złożył w ofierze swoje życie po to, aby język udmurtski żył.
Razin dokonał samospalenia; Dmitriew trafił do więzienia na 15 lat wskutek jednego z najstraszniejszych fałszywych oskarżeń. Ich losy są niezbitym dowodem na to, że rany Sandarmochu nie zabliźniły się i nie zostały uleczone przez czas; że nowe zbrodnie rosyjskiej władzy są bezpośrednią spuścizną przeszłości, nie uświadomioną, nie wypowiedzianą, nie ukaraną.
Strach przed kwestią narodową
W 1931 r., kiedy OGPU dopiero planowało sprawę „SOFIN-u”, czasopismo „Etnografia Sowiecka” opublikowało artykuł pracownika naukowego Muzeum Etnografii, Estonki Marty Palwadre, oskarżającej fińskich uczonych o to, że uprawiana przez nich „burżuazyjna etnografia” jest na służbie „fińskiego faszyzmu”, a jej celem jest naukowe uzasadnienie „jedności narodów ugrofińskich” i możliwości ich połączenia z Finlandią. Konstantin Kulikov zdecydowanie uważa, że artykuł ten został napisany „na zamówienie”. Z góry określił on ideologiczny dyskurs, który stał się podstawą sprawy „SOFIN”. Straszliwa ironia losu polega na tym, że w 1936 r. Palwadre została aresztowana, zesłana na Sołowki, i jesienią 1937 r. włączona do „pierwszego etapu sołowieckiego”, a następnie rozstrzelana w Sandarmochu – razem z tymi, którzy sześć lat wcześniej stali się pośrednimi ofiarami jej artykułu.
Przypadek Palvadre jest o tyle wymowny, że odkrywa i potwierdza ideologiczny sposób myślenia, stosowany obecnie przez rosyjską propagandę wobec Ukrainy. W logice takiej postawy każdy ruch narodowy zmierzający do emancypacji od Moskwy, od Rosji, od centrum jest z natury grzeszny, z natury wywodzący się z faszyzmu lub nazizmu i z nich czerpiący swoją siłę i idee.
„Czarna sperma faszyzmu rozlała się na Kijów – matkę rosyjskich miast” – napisał w maju 2014 r. obłąkany z nienawiści do Ukrainy, ideolog „rosyjskiego miru” Aleksandr Prochanov.
Dziś Rosja prowadzi zbrodniczą wojnę z Ukrainą, określając jako jej cel „denazyfikację” i obwiniając Ukraińców o nazizm. A pomniki Sandarmochu zaświadczają, że to wcale nie najnowszy wynalazek propagandy.
Postrzeganie każdego rodzaju nacjonalizmu, wszelkich starań o narodowe samostanowienie jako grzechu, jako egzystencjalnego zagrożenia dla stworzonej pod przymusem, wieloskładnikowej całości, jaką jest Federacja Rosyjska, stanowi myśl przewodnią świadomości historycznej i kultury politycznej Rosjan. To postrzeganie nie zostało należycie odzwierciedlone, ani w pełni zrozumiane i dlatego państwowa propaganda jest tak skuteczna, ponieważ odwołuje się do swego rodzaju oczywistych odruchów ideologicznych, pielęgnowanych przez pokolenia, które żyły „pod kopułą” porządku politycznego, w którym deklarowana, folkloryzowana „jaźń” narodów była fasadą dla polityki narodowościowej, za którą kryła się wielkomocarstwowa dominacja i praktyki represyjne.
Na początku lat 90. w Rosji, wśród Rosjan i osób rosyjskojęzycznych istniała jakaś szansa aby zorientować się w tym własnym rozdwojonym położeniu: narodu – ofiary imperialnego projektu, który oddał swoje swobody na rzecz celów autorytarnej władzy i narodu – agresora, niosącego zniewolenie innym, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz kraju; ale obawiając się czerwonego, komunistycznego rewanżu, rosyjscy intelektualiści przegapili rewanż imperialny.
Dziś, kiedy rosyjskie wojska jawnie wtargnęły do Ukrainy, i nazwy ukraińskich miast i osiedli stały się symbolami nowych przestępstw, odpowiedzialność rosyjskich intelektualistów – wśród innych zadań – polega na tym, żeby nie tylko osądzić bezgraniczne zło, wyrządzone Ukrainie i Ukraińcom, ale ocenić i w końcu uznać genealogię tego zła, które istnieje nie bez przyczyny i nie jest irracjonalne, które stanowi „ciemną stronę” rosyjskiego życia społecznego i politycznego.
Uznać w końcu, że zbrodnie popełniane przeciwko Ukrainie obecnie, mają prosty i oczywisty związek ze zbrodniami z przeszłości: z rozkułaczaniem ukraińskiego chłopstwa, z Hołodomorem, unicestwieniem ukraińskich elit kulturalnych, również w Sandarmochu, zdławieniem narodowego oporu zbrojnego, zdławieniem narodowego ruchu dysydenckiego lat 60., 70. i późniejszych. Uznać, że sprawiedliwości domagają się nie tylko ofiary Irpienia, Buczy, Mariupola, ale też ofiary innych czasów, wszyscy, którzy zostali pozbawieni kultury, języka, życia – w imię nierozerwalności rosyjskiego państwa.
Piętno rozpadu
Związek Sowiecki nie mógłby odrodzić się ani w Kijowie, ani w Kiszyniowie, ani w Tbilisi; tylko w Moskwie. Dlatego, że tylko w Rosji, z jej wielowiekową imperialną spuścizną współistnieje sięgający jej korzeni, egzystencjalny strach przed rozpadem, strach przed oddzieleniem. I każda rosyjska władza autorytarna, we wszystkich swoich inkarnacjach – jest zastygłą zamienioną w bastiony, w mury więzienne emanacją tego strachu.
I dlatego niepodległa Ukraina nigdy nie będzie obojętna dla rosyjskiej konserwatywnej świadomości, bez względu na to, ile podpisano by paktów o jej neutralności. Na zawsze pozostanie źródłem strachu i obiektem pożądania, bo sam fakt jej istnienia będzie dowodem na to, że można żyć bez Rosji, poza Rosją. I że to nie katastrofa, jak uważa Władimir Putin, ale norma.
Strach przed rozpadem. W tym strachu kryje się mroczny duch rosyjskiej państwowości, jej natchnienie. Jest w nim także jej fatum, jej historyczne przeznaczenie. To strach z powodu poczucia winy, z powodu bezprawnego, przestępczego posiadania, strach przed karmą. On zachęca do nowych zbrodni – w przeciwnym razie trzeba byłoby uznać stare, zrewidować historię, kulturę, tożsamość, postulować odpowiedzialność wobec wchłoniętych, zaanektowanych narodów.
Ofiarami tego strachu stało się w XX w. wielu ludzi: deportacje narodów, zsyłki, czystki, dławienie ruchów narodowowyzwoleńczych, rusyfikacja… Etapy rozpadu, jak w czasie wojny domowej czy pieriestrojki, przeplatały się z okresami odwetu, jak w okresie po 1945 r. czy w roku 2014; ale teraz, w 2022 r. odważny opór Ukrainy dowodzi, że odwet jest teraz niemożliwy – pozostaje tylko podbój, unicestwienie, okupacja.
I ukraińskie mogiły Sandarmochu, sam Sandarmoch jako miejsce długiej pamięci historycznej, mógłby stać się tym punktem, od którego zaczyna się zwrot społecznej świadomości: od pogardy i zaprzeczania – do trudnego uznania historycznej odpowiedzialności za samą naturę i strukturę państwa i społeczeństwa rosyjskiego, które umożliwiły wojnę z Ukrainą, i za wszystkie inne, militarystyczne, polityczne i kulturowe recydywy kolonialnej przemocy.
Ps
Język to władza.
Język to tajemnica.
Oddział KGB w Dubrovłagu, w specjalnym sowieckim łagrze, w którym przetrzymywano więźniów politycznych, potajemnie nagrywano rozmowy, które odbywały się w sali widzeń. Rozmowy prowadzone w języku rosyjskim natychmiast trafiały do akt operacyjnych i były wykorzystywane przeciwko więźniowi. Natomiast rozmowy prowadzone w innych językach, np. po ukraińsku, litewsku czy estońsku – były przesyłane do KGB w poszczególnych republikach w celu ich rozszyfrowania, specjalny kurier wiózł szpule taśm magnetofonowych… I dlatego to, co działo się w tym pomieszczeniu pomiędzy dwiema osobami – przez kilka tygodni pozostawało tajemnicą. Język służył jako ostatnia obrona, alkowiana zasłona tam, gdzie nie było żadnej innej obrony ani zasłony. Język – był metaforą nocnej, miłosnej ciemności, bezpośrednim wyrazem intymności; w języku żyła wolność, niech nawet krótkotrwała, nie dłuższa niż życie motyla. Język – to możliwość odczytania innego; język – to możliwość pozostania nie odczytanym przez innych.
Josif Brodski w niesławnym już wierszu „Na niepodległość Ukrainy” zachowuje się nie jak poeta, lecz jak suzeren języka, który uznał, że zabrano mu prowincję: odczuwa osobistą urazę; uszczerbek na swojej osobistej władzy.
Dlatego dla nas, piszących i mówiących dziś po rosyjsku, kluczowe jest to, żeby groby Sandarmochu przemówiły; żeby straszny los straconych tam twórców języka ukraińskiego, straszny rachunek ukradzionej przyszłości – zostały uznane za część trwającej tragedii rosyjskich roszczeń wobec Ukrainy, za pogłębienie dzisiejszej winy – i wezwanie do odpowiedzialności.
* Niestety, na przywołanie nazwisk wszystkich ukraińskich twórców kultury, zamordowanych w Sandarmochu nie pozwala ograniczona forma tego artykułu. Wśród nich znajduje się Nikołaj Zierow, poeta i tłumacz, jeden z liderów grupy „neoklasyków”, którzy postawili sobie za cel przetłumaczenie na ukraiński najważniejszych dzieł światowej literatury; w sołowieckim łagrze Zierow tłumaczył „Eneidę”; Walerian Pidmogilnyj, pisarz, autor modernistycznej powieści „Miasto” (wydanej niedawno w Niemczech); geograf Stepan Rudnickij, twórca podstaw geografii politycznej Ukrainy; nowatorski reżyser teatralny Łeś Kurbas; poeta i tłumacz Marko Voronoj, syn pisarza, reżysera i polityka, jednego z twórców (Ukraińskiej – dop. TD.) Centralnej Rady Mykoły Voronoja, straconego rok później (w 1934 r. – dop. TD.) w Odessie; pisarz i polityk Anton Kruszelnicki, były minister oświaty URL (Ukraińskiej Republiki Ludowej – dop. TD.); pisarz i dramaturg Nikołaj Kulisz; polityk i publicysta Michaił Łozinskij; przewodniczący Gławnauki USSR (Główny Zarząd Instytucji Naukowych, Naukowo-Artystycznych i Muzeów) Jurij Ozierskij; Dmitrij Rovinskij, założyciel ukraińskiego teatru „Październik” w Leningradzie; działacz polityczny i cerkiewny Vołodymyr Czechovskij; literaci: Grigorij Vakar, Vasilij Atamaniuk-Jabłunienko, Michaił Kozoriez, Ivan Dorożnyj- Minienko, Vladimir Sztangiej, Pavieł Filipovicz, Myrosłav Irczan, Michaił Kaczaniuk, Grigorij Kotlarievskij, Michaił Jałovoj, Aleksiej Javorskij, Piotr Krivienko-Matyjenko, Oleksa Slisarienko, Valerian Poliszczuk, Klim Poliszczuk, Grigorij Poddubnyj-Tołmaczev, Grigorij Epik, Andriej Panov, historycy Aleksander Badan-Jarovenko, Jevgienij Czerniak, Siergiej Vikuł, Boris Pilipienko, akademik Matviej Javorskij, Siergiej Gruszevskij, bratanek Michaiła Gruszevskiego, tytana ukraińskich badań historycznych, postulującego osobność dziejów Ukrainy, aresztowanego w 1931 r., który zmarł zaraz po zwolnieniu z więzienia; filozof Piotr Demczuk, filolodzy Mikołaj Trofimienko i Ivan Szal. Oni wszyscy – autorzy tekstów, krzewiciele oświaty, redaktorzy, założyciele szkół i grup literackich, mediów, wydawnictw – całe pokolenie wymordowane, a więc nie mogące służyć Ukrainie w takim stopniu, jak powinno. Tu potrzebny jest osobny bilans: ocena tego, co nie zostało zrealizowane, co się nie udało, co zabrano przyszłości Ukrainy.
Siergiej Lebiediew – urodził się w Moskwie w 1981 r. Jego rodzice byli geologami. Idąc w ich ślady, począwszy od 15 roku życia, Lebiediew spędził osiem sezonów jako pracownik terenowy podczas wypraw geologicznych. Od 2010 r. napisał pięć powieści poświęconych tematowi skrywanej, sowieckiej przeszłości oraz wpływowi stalinowskich represji, prześladowań i ich następstw na współczesne życie Rosjan. Jego piąta powieść „Debiutant” to intelektualny thriller, opowiadający o zagadkowym świecie rosyjskich służb specjalnych. Książki Lebiediewa przetłumaczone zostały na 22 języki, a ich autor był finalistą głównych nagród literackich. Od 2018 r. mieszka w Niemczech. Jednoznacznie i otwarcie wypowiada się przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę.
Przedruk artykułu z czasopisma „Osteuropa”: https://zeitschrift-osteuropa.de/hefte/2022/6-8/wenn-die-graeber-sprechen/
Tłumaczenie z języka rosyjskiego: Tomasz Danilecki