Flat Preloader Icon

Ukraina i słowa, które prowadzą do masowego mordu

28/02/2023

Anne Applebaum

 

Podczas tragicznej zimy 1932–1933 brygady aktywistów partii komunistycznej chodziły po ukraińskich wsiach, od domu do domu, w poszukiwaniu jedzenia. Pochodzili oni nie tylko z Moskwy, Kijowa i Charkowa, ale również z okolicznych osad. Przekopywali ogrody, burzyli ściany, długimi kijami sprawdzali czy w kominach nie ma ukrytego zboża. Obserwowali dym wydobywający się z kominów, który mógł oznaczać, że rodzina ukryła mąkę i piecze z niej chleb. Brygady zabierały zwierzęta gospodarskie i konfiskowały sadzonki pomidorów. Po ich odejściu pozbawieni żywności ukraińscy chłopi jedli szczury, żaby i gotowaną trawę. Żuli korę drzew i skórę. Aby przeżyć, wielu uciekało się do kanibalizmu. Około 4 milionów ludzi umarło z głodu..

Zdjęcie przedstawia komunistycznego aktywistę pilnującego jakiegoś pomieszczenia. W ręce trzyma karabin.

Uzbrojony członek Komsomołu strzeże magazynu ze zbożem, 1934 r. Wieś Wilszany, rejon dergaczowski, obwód charkowski. Wikimedia Commons

Aktywiści nie czuli wówczas winy. Propaganda sowiecka nieustannie powtarzała im, że ci rzekomo majętni chłopi nazywani kułakami byli sabotażystami i wrogami – bogatymi i upartymi właścicielami gruntów, powstrzymującymi sowiecki proletariat przed osiągnięciem obiecywanej przez przywódców utopii. Kułacy powinni zostać usunięci, zgnieceni jak pasożyty lub muchy. Żywność, którą posiadali, powinna zostać rozdana miejskim robotnikom, którzy zasługiwali na nią bardziej. Urodzony na Ukrainie dezerter z sowieckiej armii Wiktor Krawczenko opisał swoje doświadczenia z pracy w brygadzie aktywistów: „Aby oszczędzić sobie duchowej udręki, odgradzamy się od nieprzyjemnych prawd, zamykając oczy i umysł” – tłumaczył. – „Gorączkowo szukamy wymówek i zbywamy wiedzę słowami takimi jak przesada czy histeria”. Tłumaczył również, jak polityczny żargon oraz eufemizmy pomagały zakamuflować to, co tak naprawdę robili. Jego jednostka używała słów takich jak „chłopski front”, „kułackie zagrożenie, „socjalizm wsi” oraz „opór klasowy” aby zdehumanizować ludzi, którym odbierali jedzenie. Lew Kopielew, kolejny sowiecki pisarz, który jako młody mężczyzna był aktywistą wiejskiej brygady (później spędził wiele lat w Gułagu), miał bardzo podobne wspomnienia. Również uważał, że stosowanie utartych schematów językowych i ideologicznego języka pomogło mu w ukrywaniu tego, co robił. Nawet przed samym sobą:
„Przekonywałem się, tłumaczyłem sobie: nie wolno mi się poddać obezwładniającej litości. Realizujemy historyczną konieczność. Spełniamy nasz rewolucyjny obowiązek. Pozyskujemy ziarno dla socjalistycznej ojczyzny. Dla planu pięcioletniego”.

Na zdjęciu widać mężczyznę na koniu wśród snopów zboża.

Ochrona zbiorów w kołchozie „Czerwona gwiazda” w obwodzie połtawskim w Ukraińskiej SRS, 1932 r. Wikimedia Commons

Nie było potrzeby współczuć chłopom. Nie zasługiwali na istnienie. Ich wiejskie bogactwa wkrótce miały stać się własnością wszystkich. Ale kułacy nie byli bogaci; głodowali. Wieś nie była zamożna; była ugorem.
Krawczenko w swoich wspomnieniach, spisanych lata później, przedstawia ją następująco: „Ogromne ilości narzędzi i maszyn, o które prywatni właściciele dbali niegdyś jak o drogocenne skarby, leżały rozrzucone pod gołym niebem, brudne, zardzewiałe i popsute. Wychudzone krowy i konie, ubrudzone łajnem, włóczyły się podwórzu. Kury, gęsi i kaczki grzebały w stertach zebranego zboża”.
Ta rzeczywistość, rzeczywistość którą widział na własne oczy była na tyle uderzająca, że pozostała w jego pamięci. Ale w czasie, kiedy tej rzeczywistości doświadczał, był w stanie przekonać sam siebie do czegoś innego. Wasilij Grossman, kolejny sowiecki pisarz, w usta bohaterki swojej powieści „Wszystko płynie…” wkłada następujące słowa: „Nie jestem już pod działaniem uroku, teraz widzę, że kułacy byli istotami ludzkimi. Ale dlaczego moje serce było wówczas tak zimne, kiedy czynione były rzeczy tak okrutne, kiedy dookoła mnie działo się takie cierpienie? Prawda jest taka, że szczerze nie myślałam o nich jako o istotach ludzkich. „To nie są ludzie, to kułackie śmieci” – słyszałam to wciąż i wciąż, wszyscy to powtarzali”.
Od tych wydarzeń minęło dziewięć dekad. Nie istnieje już Związek Sowiecki. Utwory Kopielewa, Krawczenki i Grossmana są od dawna dostępne dla tych rosyjskich czytelników, którzy chcą je czytać.
W późnych latach osiemdziesiątych, w czasach tzw. głasnosti, ich książki i inne świadectwa opisujące stalinowski reżim i obozy GUŁagu były w Rosji bestsellerami. Kiedyś założyliśmy, że samo opowiadanie tych historii uniemożliwi ich powtórzenie przez kogokolwiek. Ale chociaż w teorii te same książki są cały czas dostępne, kupuje je coraz mniej ludzi. „Memoriał”, najważniejsze historyczne stowarzyszenie w Rosji, zostało przymusowo zamknięte. Oficjalne muzea i pomniki poświęcone pamięci ofiar reżimu są niewielkie i mało znane. Zdolność rosyjskiego rządu do ukrywania prawdy przed swoimi obywatelami i do dehumanizowania swoich wrogów zamiast maleć – rośnie i staje się potężniejsza niż kiedykolwiek.
Wszystko to – obojętność na przemoc, pewna amoralna nonszalancja wobec masowych mordów są znane każdemu, kto zna historię Związku Sowieckiego.
Obecnie do dezinformowania społeczeństwa potrzeba znacznie mniej przemocy: w Rosji Putina – w porównaniu do Rosji stalinowskiej – nie ma masowych aresztowań. Być może nie ma takiej potrzeby, ponieważ rosyjska rządowa telewizja, główne źródło informacji dla większości Rosjan, jest zabawniejsza, bardziej stylowa i wyrafinowania niż trzeszczące radio epoki stalinowskiej. Media społecznościowe są też o wiele bardziej zajmujące i uzależniające niż kiepsko drukowane gazety tamtych czasów. Profesjonalni trolle i influencerzy mogą kreować rzeczywistość online w sposób pomocny dla Kremla i z o wiele mniejszym wysiłkiem niż kiedyś.
Współczesne państwo sowieckie obniżyło również poprzeczkę. Zamiast proponować obywatelom wizję utopii, chce by byli cyniczni i pasywni; nieważne czy faktycznie wierzą w to, co mówi im rząd. Sowieccy wodzowie kłamali, ale próbowali urealnić swoje kłamstwa. Wściekali się, gdy ktoś oskarżał ich o mówienie nieprawdy, produkowali fałszywe „dowody” czy kontrargumenty. W Rosji Putina politycy i prezenterzy telewizyjni grają w inną grę, tę, którą Amerykanie znają z kampanii politycznych Donalda Trumpa. Kłamią ciągle, jawnie i ostentacyjnie. Ale kiedy się ich o to oskarży, bez wahania dostarczają kontrargumenty.
Kiedy w 2014 r. samolot Malaysia Airlines (lot nr MH17) został zestrzelony nad Ukrainą, rząd Rosji zareagował nie tylko zaprzeczając, ale również tworząc wiele historii, mniej lub bardziej wiarygodnych: odpowiedzialna jest armia ukraińska, albo CIA, albo był to niegodziwy zamach, w którym 298 osób umieszczono na pokładzie samolotu po to, by sfabrykować katastrofę i zdyskredytować Rosję. Ten niekończący się potok fałszu generuje nie gniew, lecz apatię. Jak, mając tyle wyjaśnień, można zorientować się, czy cokolwiek jest prawdą? A co jeśli żadne z nich nie jest prawdziwe?
Zamiast promować komunistyczny raj, przez ostatnie dekady współczesna rosyjska propaganda skupiła się na wrogach. Rosjanom bardzo mało mówi się o tym, co dzieje się w ich własnych miastach i miasteczkach. W rezultacie nie muszą, jak niegdyś obywatele sowieccy, konfrontować fikcji z rzeczywistością i nie dostrzegają przepaści istniejącej pomiędzy nimi. Zamiast tego nieustannie opowiada się im o miejscach, których nie znają, i których większość z nich nigdy nie widziała: o Ameryce, Francji i Wielkiej Brytanii, o Szwecji i Polsce – miejscach pełnych degeneracji, hipokryzji i „rusofobii”. Badania nad rosyjską telewizją prowadzone od 2014 do 2017 r. wykazały, że negatywne informacje o Europie pojawiały się w trzech głównych rosyjskich stacjach, wszystkich kontrolowanych przez państwo, średnio 18 razy dziennie. Niektóre z nich były fikcyjne (niemiecki rząd siłą odbiera heteroseksualnym parom dzieci i oddaje je parom homoseksualnym). Ale nawet prawdziwe wydarzenia wybierane były pod kątem potwierdzenia idei, że codzienne życie w Europie jest przerażające i zdezorganizowane, Europejczycy są słabi i niemoralni, a Unia Europejska – agresywna i interwencjonistyczna.
Ameryka przedstawiana jest w jeszcze gorszym świetle. Obywatele USA, którzy raczej rzadko rozmyślają o Rosji, byliby zdumieni tym, ile czasu rosyjska telewizja publiczna poświęca Amerykanom, amerykańskiej polityce, nawet amerykańskim wojnom kulturowym. W marcu na konferencji prasowej rosyjski prezydent Władimir Putin zaprezentował alarmująco bliską znajomość z twitterowymi kłótniami o J.K. Rowling i jej poglądy na temat praw osób transpłciowych. Ciężko wyobrazić sobie amerykańskiego polityka, a w zasadzie prawie każdego Amerykanina, rozprawiającego z podobną biegłością o jakiejkolwiek rosyjskiej kontrowersji politycznej. Wynika to z tego, że żaden amerykański polityk nie żyje blaskami i cieniami rosyjskich zmagań partyjnych w sposób, w jaki rosyjski prezydent śledzi bitwy toczone w amerykańskich telewizjach kablowych i w social mediach, bitwy, w których jego profesjonalne trolle internetowe i pełnomocnicy biorą udział i zabierają głos, promując to, co w ich odczuciu będzie stwarzało podziały.
W tej stale zmieniającej się, łączącej w sobie gniew i strach tragedii, która rozgrywa się każdego wieczora w rosyjskich wiadomościach, Ukraina od dawna odgrywa specjalną rolę. W rosyjskiej propagandzie jest ona krajem sztucznym, bez historii i uprawomocnienia, miejscem które jest, jak powiedział sam Putin, niczym innym jak tylko południowym zachodem Rosji, nierozerwalną częścią rosyjskiej „historii, kultury i miejsca duchowego”. Co gorsza Putin twierdzi, że to fałszywe państwo zostało przekształcone w twór „antyrosyjski” przez zdegenerowane, umierające mocarstwa zachodnie. Rosyjski prezydent opisał Ukrainę jako „w pełni kontrolowaną z zewnątrz” oraz „kolonię z kukiełkowym rządem”. Zaatakował Ukrainę, jak powiedział, aby obronić Rosję „przed tymi, którzy wzięli Ukrainę jako zakładnika i próbują jej użyć przeciwko naszemu krajowi i naszym ludziom”.
W rzeczywistości Putin sam zaatakował Ukrainę , by stworzyć z niej kolonię z marionetkowymi władzami, ponieważ nie potrafi sobie wyobrazić jej jako czegoś innego. Jego wyobraźnia, ukształtowana przez KGB, nie zezwala na możliwość autentycznej polityki, ruchów obywatelskich, a nawet opinii publicznej. W języku Putina, a także w języku większości rosyjskich opiniotwórców telewizyjnych, Ukraińcy nie mają żadnej sprawczości. Nie potrafią sami dokonywać wyborów. Nie potrafią sami wybrać swojego rządu. Nie są nawet ludźmi – są „nazistami”. Wobec tego, tak jak kułacy wcześniej, mogą zostać bez skrupułów wyeliminowani.
Związek pomiędzy ludobójczym językiem a ludobójczym zachowaniem nie jest automatyczny ani nawet przewidywalny. Ludzie mogą się obrażać, poniżać, atakować werbalnie, niekoniecznie chcąc się nawzajem pozabijać. Ale chociaż nie każde użycie ludobójczej mowy nienawiści prowadzi do ludobójstwa, każde ludobójstwo było poprzedzone użyciem tejże mowy. Współczesne rosyjskie państwo propagandy okazuje się być idealnym narzędziem zarówno do przeprowadzania masowych mordów, jak i do ukrywania ich przed opinią publiczną. Szarzy aparatczycy, tajni agenci Federalnej Służby Bezpieczeństwa i dobrze uczesane prezenterki telewizyjne – wszyscy, którzy organizują i przeprowadzają tę narodową debatę, od lat przygotowywali swoich rodaków do tego, żeby nie odczuwali żadnego współczucia w stosunku do Ukrainy.
I udało się im. Od pierwszych dni wojny wiadome było, że wojsko z góry zakładało, że wielu cywilów, być może miliony, zostanie zabitych, rannych lub wysiedlonych ze swoich domów na Ukrainie. Inne ataki na miasta, do których dochodziło na przestrzeni dziejów (Drezno, Coventry, Hiroshima, Nagasaki), miały miejsce po latach systematycznych konfliktów, w przeciwieństwie do ciągłego bombardowania ludności cywilnej na Ukrainie, które rozpoczęło się zaledwie parę dni po niesprowokowanej inwazji. W pierwszych tygodniach wojny rosyjskie pociski rakietowe i artyleria trafiały w bloki mieszkalne, szpitale i szkoły. W trakcie okupacji ukraińskich miast i miasteczek Rosjanie porywali lub zabijali burmistrzów, radnych, nawet dyrektora muzeum w Melitopolu. W sposób przypadkowy słali pociski i terroryzowali wszystko dookoła. Kiedy ukraińska armia odzyskała Buczę na północy od Kijowa, odnalazła zwłoki leżące na drogach z rękami związanymi za plecami. Kiedy byłam tam w połowie kwietnia, widziałam ciała wrzucone do masowych grobów. W ciągu pierwszych trzech tygodni wojny organizacja Human Rights Watch udokumentowała przypadki masowych egzekucji, gwałtów i grabieży własności cywilnej.
Mariupol, miasto w większości rosyjskojęzyczne rozmiaru Miami, poddane zostało niemal totalnej dewastacji. W dobitnym wywiadzie opublikowanym w końcu marca, ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski zwrócił uwagę na to, że w czasie poprzednich europejskich konfliktów okupanci nie niszczyli wszystkiego, ponieważ sami potrzebowali miejsca do gotowania, jedzenia, umycia się; zauważył, że podczas nazistowskiej okupacji we Francji działały kina. Ale w Mariupolu było inaczej. „Wszystko jest spalone”. W ciągu zaledwie kilku tygodni zniszczono dziewięćdziesiąt procent budynków. Zrównano z ziemią ogromne konstrukcje stalowe, które, jak przypuszczano, rosyjska armia będzie chciała kontrolować. W szczytowych walkach wewnątrz miasta uwięzieni byli cywile, bez dostępu do wody, pożywienia, energii, ciepła i opieki medycznej. Mężczyźni, kobiety i dzieci, wszyscy umierali z głodu i odwodnienia. Strzelano do tych, którzy próbowali uciekać. Ciała poległych, zarówno ukraińskich cywilów jak i rosyjskich żołnierzy, tygodniami leżały niepogrzebane na ulicach.
Ale pomimo tego, że te zbrodnie popełniane były na oczach całego świata, rosyjskiemu rządowi udało się ukryć je przed własnymi obywatelami. Tak jak kiedyś, pomogło w tym użycie propagandowego języka. To nie była inwazja, tylko „specjalna operacja wojskowa”. To nie było masowe morderstwo ludności ukraińskiej – to była „ochrona” mieszkańców wschodnich terenów Ukrainy. To nie było ludobójstwo – to było „ludobójstwo popełnione przez kijowski reżim”. Dehumanizacja Ukraińców dopełniła się z początkiem kwietnia, kiedy RIA Novosti, strona internetowa prowadzona przez rząd, opublikowała artykuł w którym argumentowała, że „denazyfikacja” Ukrainy wymagać będzie „likwidacji” jej przywódców, a nawet usunięcia samej nazwy Ukraina, ponieważ bycie Ukraińcem jest tożsame z byciem nazistą. „Ukrainizm jest sztucznym, antyrosyjskim tworem, który nie ma żadnej własnej treści cywilizacyjnej i jest podległym elementem obcej cywilizacji”. Widmo egzystencjalnego zagrożenia stało się widoczne w przeddzień wojny, kiedy Putin powtórzył żywą od dekady propagandę o perfidnym Zachodzie, używając języka bliskiego Rosjanom: „Oni chcą zniszczyć nasze tradycyjne wartości i narzucić nam ich wartości fałszywe, takie, które nas zrujnują, zrujnują naszych ludzi od środka, postawy, które agresywnie narzucają swoim krajom, postawy, które prowadzą prosto do degradacji i degeneracji, ponieważ są sprzeczne z naturą ludzką”.
Dla tych, którzy przypadkowo zobaczyli zdjęcia z Mariupola, przygotowano wyjaśnienia. 23 marca rosyjska telewizja wyemitowała film, przedstawiający ruiny miasta – ujęcia z drona, prawdopodobnie ukradzione CNN. Zamiast wziąć odpowiedzialność [za zniszczenia], obwiniono o nie Ukraińców. Jedna z prezenterek telewizyjnych smutnym tonem opisała tę scenę jako „okropny obraz wycofujących się Ukraińskich nacjonalistów, którzy nie zostawią kamienia na kamieniu”. Rosyjski minister obrony narodowej oskarżył batalion Azow, znaną ukraińską radykalną jednostkę bojową, o wysadzenie teatru w Mariupolu, gdzie ukrywały się setki rodzin z dziećmi. Dlaczego arcypatriotyczna ukraińska jednostka miałaby zabijać ukraińskie dzieci? To nie zostało wyjaśnione – ale z drugiej strony nic nie jest nigdy wyjaśnione. A jeśli nic nie jest pewne, nikt nie może być winny. Może ukraińscy „nacjonaliści” zniszczyli Mariupol. Może nie. Nie da się wysnuć żadnych wniosków i nikt nie może być pociągnięty do odpowiedzialności.
Wyrzuty sumienia odczuwają nieliczni. Publiczne nagrania rozmów telefonicznych pomiędzy rosyjskimi żołnierzami i ich rodzinami – używają zwykłych kart SIM, są więc łatwe do podsłuchania – przepełnia pogarda dla Ukraińców. „Strzeliłem w samochód” – mówi jeden z żołnierzy do kobiety, być może swojej żony lub siostry w jednej z rozmów. „Strzelaj do skurwysynów” – odpowiada ona. „Zanim oni zastrzelą ciebie. Pieprzyć ich. Pieprzyć ćpunów i nazioli”. Rozmawiają o kradzieżach zestawów telewizyjnych, o piciu koniaku i strzelaniu do ludzi w lesie. Nie wykazują zainteresowania ofiarami, nawet po swojej własnej stronie. Komunikaty radiowe pomiędzy rosyjskimi żołnierzami atakującymi cywilów w Buczy były równie bezlitosne. Sam Zełenski był przerażony nonszalancją, z jaką Rosjanie zaproponowali wysyłkę worków na śmieci dla Ukraińców do zapakowania ciał żołnierzy: „Ludzie nie postępują tak nawet wówczas, kiedy umrze pies lub kot” – powiedział dziennikarzom.
Wszystko to – obojętność wobec przemocy, amoralna nonszalancja wobec masowych morderstw, nawet lekceważenie życia rosyjskich żołnierzy – jest znane każdemu, kto miał styczność z historią Związku Sowieckiego (jak też z historią Niemiec). Ale obywatele rosyjscy albo nie znają swojej historii, albo jest ona im obojętna. Prezydent Zełenski powiedział mi w kwietniu, że tak jak „alkoholicy, którzy nie przyznają się do tego, że są alkoholikami”, tak ci Rosjanie „boją się przyznać do poczucia winy”. Nie było żadnego wyrównania rachunków po Wielkim Głodzie na Ukrainie, po GUŁagu, po Wielkim Terrorze w latach 1937–1938, nie było momentu, w którym przestępcy formalnie i instytucjonalnie wyrazili żal. Teraz widzimy tego rezultaty. Oprócz Krawczenków, Kopielewów i liberalnej mniejszości, większość Rosjan zaakceptowała wyjaśnienia, które otrzymała od władz na temat przeszłości i poszła dalej. – To nie są ludzie, to kułackie śmieci – mówili sobie wtedy. To nie są ludzie; to ukraińscy naziole, mówią sobie teraz.

Anne Applebaum jest publicystką „The Atlantic”, laureatką nagrody Pulitzera za książkę pt. Gułag.

Artykuł ukazał się w wydaniu papierowym „The Atlantic” z czerwca 2022 r. pod nagłówkiem: They’re Not Human Beings oraz w wydaniu internetowym:

https://www.theatlantic.com/magazine/archive/2022/06/ukraine-mass-murder-hate-speech-soviet/629629/
Przekład: Agnieszka Glińska, Sylwia Szarejko

Skip to content