Flat Preloader Icon

Ulubiony kompot Samera Baboun

21/02/2023

Mariola Serafin

Siedząc kiedyś w betlejemskiej kawiarence z miejscowymi znajomymi i znajomymi znajomych usłyszałam od jednego z chłopaków: Do you know „kompot”? Był to wstęp do przygody z historią 2 Korpusu Polskiego, polskich uchodźców w Palestynie i śladów „małej Polski” jaką tam stworzyli, tęskniąc za Ojczyzną i walcząc o jej niepodległość. Zrodziło to też przyjaźń z najbardziej polską z palestyńskich rodzin. I przyczyniło się do ocalenia przejmującej historii wojennej, zapoczątkowanej w podlwowskim miasteczku, a zakończonej w Betlejem.

Całe Betlejem nazywało ją Polką

Pytanie o kompot zadał Samer Baboun, jak się okazało, wnuk nieżyjącej już niestety Polki – Janiny Kubackiej. Janka, bo tak była nazywana przez domowników, była dumna ze swojego polskiego pochodzenia. Na fasadzie jej domu powiewała polska flaga, choć po II wojnie światowej nigdy nie miała możliwości, żeby wyjechać z Autonomii Palestyńskiej i choćby na trochę odwiedzić Ojczyznę. Całe Betlejem nazywało ją po prostu „Polką”, a było o kim mówić, bo udzielała się społecznie i dała się poznać jako osoba bardzo zaangażowana w sprawy potrzebujących.

Ojciec Janiny – Jan Kubacki – urodził się we wsi Łany koło Lwowa, zaś mieszkał w niedalekiej Bóbrce. Z czasem przeniósł się do Brzozdowic, również w obwodzie lwowskim, gdzie pracował jako policjant. Tam w 1925 r. urodziła się i chodziła później do szkoły Janina. Gdy zbliżały się święta, piekły z matką ciastka i chodziły z nimi do sąsiadów składać świąteczne życzenia. To jedno z niewielu dobrych wspomnień, jakie zachowała ze swojego dzieciństwa i którymi się dzieliła. Matka zmarła jeszcze przed wojną, a ojciec ożenił się ponownie i w momencie wybuchu wojny Janina miała już dwójkę przyrodniego rodzeństwa.

A kiedy wkroczyli Sowieci…

Wkroczenie Sowietów do Polski 17 września 1939 r. stało się dla rodziny początkiem gehenny. Jan Kubacki był policjantem, dlatego tuż po wejściu okupantów został aresztowany. Jak wspominała po latach jedna z córek Janiny, jakiś czas po aresztowaniu przyszedł termin widzenia. Ponieważ żona Jana była chora, w jej zastępstwie poszła Jasia. Przed aresztem stała długa kolejka oczekujących, jednak nikogo nie wpuszczano, a dzień był mroźny. W pewnym momencie do oczekujących wyszedł enkawudzista i poinformował, że widzeń nie będzie. Janinie, jako że była bardzo drobnej postury, udało się wdrapać przez boczne okno i przejść na wewnętrzny korytarz. Tam szybko znalazł ją jeden z enkawudzistów i uderzył pięścią w twarz tak, że straciła przytomność. Przebudziła się w czyimś gabinecie, gdzie jeszcze inny enkawudzista zapytał ją, co tam robi. Gdy opowiedziała, że szuka ojca, kazał jej zaczekać. Po ponad godzinie oczekiwania w niepewności, co się z nią stanie, przyprowadził tatę, którego ledwo rozpoznała. Choć miał niespełna czterdzieści lat, w ciągu czterdziestodniowego aresztu całkowicie posiwiał i przeraźliwie wychudł. Jak mawiała, dwóch mężczyzn mógłby pomieścić w swoich spodniach. To było ich ostatnie spotkanie.

Deportacje w cieniu zbrodni

Odpowiedzialność za utrzymanie domu spoczęła teraz na dwóch kobietach: dorastającej Janinie i jej przyszywanej matce. Musiały utrzymać siebie i dwójkę małych dzieci. Gdy rozpoczęły się masowe deportacje rodzin polskich mundurowych na Syberię, rodzina Janiny została uprzedzona o grożącym im niebezpieczeństwie. Był to najprawdopodobniej 13 kwietnia 1940 r., bo wtedy rozpoczęły się wywózki rodzin oficerów wojska i funkcjonariuszy służb mundurowych, w tym policjantów, których Sowieci mordowali w tym samym czasie w Katyniu, Charkowie, Miednoje, Bykowni i innych miejscach.

Nazwisko posterunkowego Jana Kubackiego w Memoriale Zbrodni Katyńskiej w Muzeum Pamięci Sybiru

Kobiety umówiły się, że macocha wywiezie młodsze dzieci i część dobytku w bezpieczne miejsce, a Janina miała przypilnować domu pod jej nieobecność. Jako stróża i opiekuna miała dużego psa. Nocą, pod nieobecność pozostałych członków rodziny, przyszli Sowieci. Jednak pies skutecznie bronił wejścia na podwórze, więc go zastrzelili. Ta scena wryła się w pamięć młodej jeszcze dziewczyny z ogromną siłą, bo była jedną z niewielu historii z tamtych czasów, do której często wracała pamięcią. Sowieci próbowali wypytywać ją o miejsce pobytu pozostałych członków rodziny, ale nie dała się złamać. Ponoć miała odpowiedzieć, że wszyscy nie żyją.

Samotna tułaczka na Syberię

I tak rozpoczęła się jej samotna tułaczka na Syberię: najpierw pociągiem, a potem wozami zaprzężonymi w konie. W miejscu deportacji pracowała przy uprawie ziemniaków. Był moment, że bardzo się rozchorowała. Opiekowała się nią inna deportowana, która, mimo że sama była jeszcze dość młoda, traktowała Janinę jak córkę. Może dlatego, że obie były samotne, wspierały się nawzajem. W swoich wspomnieniach Janina nazywała ją „możną panią”. Ponoć odznaczała się wysoką kulturą osobistą i manierami, których nie zatraciła w kołchozowych realiach.

Janina nigdy nie dowiedziała się, co stało się z pozostałymi członkami jej rodziny, choć wielokrotnie prosiła Polaków przyjeżdżających zwiedzać Betlejem o pomoc w ich odnalezieniu.

W kwietniu 2021 r. Samer zadzwonił do mnie niespodziewanie i powiedział, że cały wcześniejszy tydzień przepłakał. W toku zapoznawania się z wojenną historią Polski i szukania w niej śladów własnej rodziny dowiedział się o masakrze katyńskiej. Na tzw. liście ukraińskiej  odnalazł nazwisko pradziadka – Jana Karola Kubackiego, zamordowanego i pochowanego w Bykowni. Samer zapragnął pojechać na jego grób i pomodlić się. Przeszkodziła temu najpierw pandemia, a następnie wybuch wojny w Ukrainie.

Ewakuacja z sowieckiego piekła

Kolejny fragment losów Janiny w Związku Sowieckim można zrekonstruować jedynie na podstawie wielu podobnych historii. 30 lipca 1941 r. został podpisany tzw. Układ Sikorski-Majski, na mocy którego Polaków więzionych w więzieniach, obozach i miejscach deportacji na terenie ZSRS objęła amnestia. Kolejną konsekwencją przywrócenia stosunków dyplomatycznych między Polską a ZSRS była umowa wojskowa z 14 sierpnia, na mocy której generał Władysław Anders zaczął formować armię, która miała składać się z obywateli polskich i podlegać operacyjnie dowództwu sowieckiemu, natomiast organizacyjnie i personalnie – polskiemu Naczelnemu Dowództwu Sił Zbrojnych. Początkowo wcielano do niej jeńców wojennych, następnie ochotników. Wiadomo, że Janina wstąpiła do funkcjonującej prze armii szkoły junackiej.

W lutym 1942 r. Stalin zaczął się domagać, by wysłać na front 5 Wileńską Dywizję Piechoty, którą – jako jedyną – udało się w pełni uzbroić. Uzależniał od tego wyposażenie pozostałych jednostek. Generał Anders stanowczo się temu sprzeciwił. Rozpoczęła się swoista próba sił. Mimo że ochotników do wojska wciąż przybywało, Stalin nie zgadzał się na jego powiększenie, ani na wysłanie nadwyżki do Wojska Polskiego na Wschodzie czy do Wielkiej Brytanii. Mimo tego, że racje żywnościowe pochodziły z dostaw amerykańskich i brytyjskich. Tymczasem oprócz ochotników, do wojska przybywały też kobiety z dziećmi oraz starzy i schorowani mężczyźni, którzy nie byli w stanie podjąć służby wojskowej. Racje żywnościowe były dzielone pomiędzy nich wszystkich, więc jedzenia na osobę było coraz mniej. Polacy nie dostali też mundurów ani broni. Stalin, nie zgadzając się na powiększenie Armii Polskiej, chciał zatrzymać w Związku Sowieckim jak najwięcej taniej siły roboczej. Podjęte wiosną 1942 r. rozmowy doprowadziły do dwóch dużych akcji ewakuacyjnych żołnierzy i cywilów (na przełomie marca i kwietnia oraz sierpnia i września 1942 r.) przez Pahlavi w Iranie, z krótkim epizodem w Iraku. Wraz z Armią Andersa do Palestyny dotarła również Janina.

Palestyna była azylem

Dla wielu Polaków Palestyna była wówczas azylem. W pierwszym rzędzie dla tych, którym udało się uciec jeszcze w 1939 r., bezpośrednio po ataku Niemiec i Sowietów na Polskę. Następnie, w 1942 r. dołączyli do nich wspomniani żołnierze 2 Korpusu Wojska Polskiego i cywile, którzy przyszli razem z wojskiem. W Palestynie znaleźli swoją „Małą Polskę”. Początek XX w. był czasem sprzyjającym migracji dla wielu Żydów z centralnej i wschodniej Europy. Jechali do ziemi przodków jako pionierzy, by tworzyć podwaliny wymarzonej ojczyzny, której praktycznie nigdy nie mieli. Wielu z żydowskich pionierów posługiwało się językiem żydowskim – jidysz, ale równie wielu mówiło po polsku. Wyzwoleńcy ze Związku Sowieckiego, którzy pod wodzą gen. Andersa przeszli przez egzotyczną Persję i Irak,  w Palestynie poczuli się „swojsko”. Była tu już pierwsza fala polskich uchodźców z 1939 r., była także Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich. Ludzie wymieniali się doświadczeniami wojennymi, a na ulicach często słychać było rozmowy prowadzone śpiewną, żydowską polszczyzną. Żydzi zaczepiali Polaków i pytali o miasta i wioski, które pamiętali jeszcze z pobytu w Polsce. Pytali o dzielnice, ulice, a nawet o konkretne osoby. Wiele witryn sklepowych i szyldów zapraszało swoich klientów po polsku.

Nie chciała być „drajwerką”

Janina w 1943 r. miała już 18 lat i przekroczyła próg dorosłości. Dołączyła do Pomocniczej Służby Kobiet. Miała do wyboru przyuczyć się bądź do zawodu kierowcy – polskie dziewczęta zasłynęły jako „drajwerki” później we Włoszech – lub zostać pielęgniarką. Wybrała tę drugą możliwość. Będąc w wojsku, poznała swojego pierwszego męża o nazwisku Łój. Już jako małżonkowie wyjechali do Włoch, by wziąć udział w walkach o Monte Cassino.

Niestety mąż Janiny zginął w walkach, a ona, jako ciężarna wdowa, powróciła do Jerozolimy. Urodziła córkę – Krysię. Gdy pewnego dnia spacerowała uliczkami Jerozolimy, spodobała się jednemu z Arabów z Betlejem, który próbował wielokrotnie do niej podejść i porozmawiać. Jednak zwykle w takich sytuacjach polscy żołnierze stawali w obronie swoich koleżanek i przeganiali natrętnych intruzów. Determinacja Ibrahima Baboun była jednak na tyle duża, że ostatecznie pozwolili im się poznać. Janina i Ibrahim zakochali się w sobie i pobrali. Ibrahim pochodził z szanowanej betlejemskiej rodziny arabskich chrześcijan. Zależało mu na tym, żeby środowisko betlejemskie zaakceptowało nie tylko jego polską żonę, ale i jej córkę. Użył więc fortelu i przez kilka pierwszych lat małżeństwa mieszkali nie w Betlejem, a w niedużej wiosce, gdzie Ibrahim pracował jako mechanik samochodowy. Mieszkali w niedużym mieszkanku na tyłach warsztatu.

Paszport Janiny Łój. Archiwum Autorki

Kiedy Krysia trochę podrosła, wrócili do Betlejem i zarejestrowali ją w urzędzie jako jego dziecko. Uchroniło to rodzinę przez ostracyzmem środowiskowym, ponieważ adoptowanie cudzych dzieci nie było przyjęte w świecie arabskim, nawet wśród chrześcijan. Owszem zdarzały się adopcje, ale dotyczyły one raczej osieroconych członków rodziny. W Betlejem Ibrahim również prowadził warsztat samochodowy, i to z dużym powodzeniem. Wybudowali duży dom, który do dziś służy kolejnym już pokoleniom.

Hanna czyli Jan

Państwo Baboun doczekało się jeszcze pięciorga własnych dzieci. Najstarszemu synowi dali na imię Hanna, co jest arabskim odpowiednikiem polskiego imienia Jan. Janina chciała w ten sposób uczcić pamięć po swoim ojcu.

Janina była bardzo aktywna społecznie, działała w organizacjach kulturalno-pomocowych. Jednym z efektów jej działań było m.in. wybudowanie w Betlejem domu spokojnej starości. Tego typu instytucje też nie są czymś powszechnym w środowisku arabskim, w którym obowiązek opieki nad seniorami spoczywa na najstarszym synu, co niestety nie zawsze jest możliwe. W dowód wdzięczności w domu opieki umieszczono poświęconą jej tablicę pamiątkową.

Janina z Ibrahimem i Krysią. II połowa lat 40 XX w. Archiwum Autorki

Dowodem na to, jak znakomicie ta mieszana rodzina odnalazła się w społeczności betlejemskiej może być fakt, że żona Hanny Baboun – Vera, matka Samera, została wybrana na stanowisko burmistrza miasta.

W czasie rodzinnych i przyjacielskich spotkań dzieci Janiny są w stanie przypomnieć sobie już tylko nieliczne polskie słowa. Zapadły w pamięć „pieniążki” i „zdrówko”, oraz początek dziecięcej modlitwy: „Aniele Boży, Stróżu mój, ty zawsze przy mnie stój…”. Wnuki zaś opowiadały, że z dzieciństwa spędzanego z babcią wnuki zapamiętały jak robiła huśtawkę z własnych nóg: zakładała nogę na nogę, sadzała dziecko na stopie i tak bujała. Tego typu zabawa nie była znana w Palestynie. Dziś Samer buja tak trójkę swoich dzieci.

Innym wspomnieniem związanym z babcią Janką jest wspomniany na początku kompot, który wekowała w słoikach, co też nie jest znane w Palestynie. Samer opowiadał, że zakradał się do spiżarki, odkręcał słoiczki i wyjadał z nich owoce zatopione w słodkim syropie.

Odwiedzić grób pradziadka

W lutym 1947 r. brytyjski minister spraw zagranicznych Ernest Bevin przekazał zarząd nad Palestyną Organizacji Narodów Zjednoczonych. Był to pierwszy krok do utworzenia państwa Izrael. Jednym z warunków jego powstania było usunięcie się Brytyjczyków z terenu Palestyny, a razem z nimi i Armii Polskiej oraz polskich szkół, które działały przy Armii. Palestynę musieli opuścić również polscy cywile. Ważyły się w ten sposób losy wielu Polaków. Dla wielu wojskowych powrót do Polski był niemożliwy, bo groziło im aresztowanie i represje. Wielu wojskowych czy cywili nie miało dokąd wracać, bo ich dawne domy nie mieściły się w powojennych granicach kraju. Większość osób wybierała więc emigrację. Janina była już wtedy mężatką, więc pozostała z nowo założoną rodziną. Jej dom, po ostatecznym podziale państwa na Izrael i Autonomię Palestyńską, znalazł się właśnie w Autonomii. Nigdy nie udało się jej otrzymać polskiego paszportu. A mając jedynie dokument palestyński, nigdy nie dostała wizy do Polski.

Jej dzieci i wnuki znają bardzo dobrze historię Polski. Godzinami można z nimi dyskutować o polskich sprawach i muszę przyznać, że są to pogłębione rozmowy z dobrym wyczuciem spraw polskich. Nieraz zostałam zawstydzona własną niewiedzą i ich przenikliwością. Pokolenie wnuków marzy, by pojechać zarówno do Polski jak i na Kresy, a w szczególności, by zobaczyć Lwów i odwiedzić grób pradziadka Jana w Bykowni. Chętnie bym im w tej podróży sentymentalniej towarzyszyła. Myślę, że byłoby to piękne domknięcie historii, która zaczęła się od prostego, wydawałoby się, pytania o kompot.

Dr Mariola Serafin jest biblistką, podróżniczką i przewodnikiem turystycznym. Pracuje w Instytucie Pileckiego w Warszawie

Samer Baboun z rodziną. Archiwum Autorki

Skip to content