Flat Preloader Icon

Maksymilian Marks – zapomniany badacz Syberii

25/11/2022

Nazwisko Marks powszechnie kojarzy się jedynie z Karolem – niemieckim filozofem i ekonomistą, twórcą socjalizmu naukowego lub ewentualnie z Michaelem, pochodzącym ze Słonima założycielem słynnej angielskiej sieci handlowej. Oczywiście żaden z nich nie był spokrewniony z zesłanym w latach sześćdziesiątych XIX w. na Syberię Maksymilianem.

Na zdjęciu widać portret łysego mężczyzny z brodą widzianego z profilu

Maksymilian Marks. Fot. ze zbiorów Sergiusza Leończyka

Marks był polskim zesłańcem, który w drugiej połowie XIX w. w znacznym stopniu przyczynił się do rozwoju nauki na Syberii. Przez historyków polsko-syberyjskich związków naukowych został zapamiętany jako geograf, meteorolog, odkrywca kosmicznego pyłu i uczestnik wielu ekspedycji badawczych na  Syberii Zachodniej. Poza tym był pedagogiem oraz utalentowanym literatem, czego najlepszym dowodem są jego niedawno wydane wspomnienia Zapiski starca (Scholar, red. P. Głuszkowski, A. Jaskólski, S. Leończyk, tłum. pod kierunkiem A. Jaskólskiego, Warszawa 2021).

W ostatnich latach pojawiło się dużo publikacji popularyzujących polski wkład naukowy i cywilizacyjny na Syberii. Niestety, znaczna część artykułów ogranicza się do kilku powtarzanych nazwisk i rzadko wychodzi poza krąg dokonań Bronisława Piłsudskiego, Edwarda Piekarskiego czy Wacława Sieroszewskiego. Są to z pewnością wybitne postacie, jednak lista polskich badaczy Syberii jest zdecydowanie dłuższa. Nazwisko Marks powszechnie kojarzy się jedynie z Karolem (1818‒1883) – niemieckim filozofem i ekonomistą, twórcą socjalizmu naukowego lub ewentualnie z Michaelem Marksem (1859‒1907), pochodzącym ze Słonima założycielem angielskiej sieci handlowej Marks&Spencer. Oczywiście żaden z nich nie był spokrewniony z zesłanym w latach sześćdziesiątych XIX w. na Syberię Maksymilianem.

Maksymilian Marks to jeden z co najmniej kilkudziesięciu zapomnianych polskich badaczy Syberii, którzy na zesłaniu kierowali się maksymą wygłoszoną przez niego w rozmowie z Czekanowskim: „Trudząc się dla nauki, pracujemy dla całej ludzkości. Dostanie się coś również naszej ojczyźnie i naszym bliskim”. Można mieć nadzieję, że niedawno wydane wspomnienia przyczynią się do popularyzacji jego wkładu w rozwój nauki na Syberii. W ostatnich latach kilku badaczy lokalnej historii Białorusi starało się przybliżyć sylwetkę Maksymiliana Marksa, ale niestety skoncentrowali się oni tylko na witebskim okresie jego życia. Z pewnością jest to postać zasługująca na wyczerpującą biografię, która przybliży nie tylko jego młodość, ale również działalność pedagogiczną i patriotyczną oraz życie na zesłaniu.

Maksymilian Marks urodził się w 1816 r. w Witebsku, gdzie spędził dzieciństwo i wczesną młodość. Podobnie jak znaczna część polskiej szlachty z terenów dzisiejszej Białorusi, czuł się zarówno Polakiem, jak i Litwinem (mieszkańcem byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego). Nikt wtedy nie stawiał przed jego rodzicami, ani tym bardziej przed nim, pytań o narodowość, gdyż taka tożsamość była charakterystyczna dla większości mieszkańców tamtego regionu. Warto dodać, że wielu z nich, często późniejszych uczestników powstań, czuło się również obywatelami (poddanymi) Cesarstwa Rosyjskiego. Marks zawsze z sentymentem wspominał swą małą ojczyznę. Z dumą podkreślał jej piękno oraz bogactwo kulturowe. Wielokrotnie, już na zesłaniu, odwoływał się do poezji Mickiewicza. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z zacofania Witebszczyzny. Widać to dobrze choćby na przykładzie jego wypowiedzi o tamtejszych mieszczanach, o których pisał „naród ciemny i ze skrajnie ograniczonymi horyzontami, posłuszny, bojaźliwy, ustępliwy, pokojowy, przesądny, jednym słowem niczym nie odróżniający się od swojego wiejskiego pobratymca – chłopa”.

Marks uzyskał gruntowne wykształcenie. Po ukończeniu witebskiego gimnazjum kontynuował naukę na Uniwersytecie Moskiewskim. Z różnych względów musiał przerwać podjęte studia, jednak po kilkunastu latach zdał jako ekstern egzaminy na nauczyciela geografii. Umożliwiło mu to podjęcie pracy w renomowanym gimnazjum w Smoleńsku, gdzie mieszkał w latach 1841‒1860. Szczególnie dokładnie opisał lata pięćdziesiąte: wojnę krymską, reakcje szlachty na zapowiedzi zniesienia pańszczyzny, przyjazd cara Aleksandra II, a także stan edukacji, której problemy znał od podszewki.

Przyczyny zesłania

Praca u podstaw, w tym obowiązki pedagogiczne podjęte w stosunku do bułgarskich uczniów sprowadzonych przez żonę cara Aleksandra II Marię Romanową i rozlokowanych po szkołach w całej Rosji sprawiły, iż udało mu się przenieść do Moskwy, gdzie spełniał się jako nauczyciel. Zaangażował się tam również w działalność licznej miejscowej Polonii. Jako osoba dobrze sytuowana, mógł sobie pozwolić na wspieranie polskiej młodzieży. Chętnie udzielał studentom rad, a także pomocy finansowej i moralnej. Co tydzień wydawał też obiady kilkunastu Polakom. Wraz z żoną Leokadią, oboje szybko zasłużyli na miano kluczowych postaci w życiu moskiewskiej Polonii. Nie powinno też dziwić, że w styczniu 1863 r. Maksymilian zdecydował się zaangażować w pomoc studentom, którzy masowo zaczęli „chorować” i wyjeżdżać do ojczyzny „w celu poratowania zdrowia”. Oczywiście był to tylko pretekst do opuszczenia Moskwy i przyłączenia się do powstańców. Marks, podobnie jak większość członków Związku Towarzystwa Patriotycznego „Ruch”, został uwięziony na kilka miesięcy w Twierdzy Pietropawłowskiej w Petersburgu. Nie zniechęciło go to bynajmniej do konspiracji. Po wyjściu na wolność kontynuował działalność w Komitecie Polskim, pomagając, między innymi, Jarosławowi Dąbrowskiemu w ucieczce z moskiewskiego więzienia.

Na zesłanie Marks nie został jednak skazany za pomoc udzielaną powstańcom, ale za swoje późniejsze kontakty z organizacją Dmitrija Karakozowa, który w 1866 r. próbował zamordować cara Aleksandra II. Marks nigdy nie planował posunąć się do terroru, ale kontakty Komitetu Polskiego, w którym aktywnie działał, z kołem Nikołaja Iszutina były niezaprzeczalne. Podobnie jak Paweł Majewski i Bolesław Szostakowicz (inni Polacy oskarżeni w procesie Karakozowa), został pozbawiony praw do majątku i zesłany na Syberię.

Spotkanie z Syberią

Dla Marksa zesłanie było prawdziwym szokiem. Jego rozgoryczenie potęgowała choroba, która uniemożliwiła mu podjęcie jakiekolwiek obrony w czasie procesu odbywającego się w stolicy Rosji. Z resztą i tak pierwotnie Polacy mieli zostać skazani, podobnie jak Dmitrij Karakozow, na karę śmierci. Zesłanie na Syberię było więc złagodzeniem wyroku, co wcale nie oznacza, że Marks był za nie wdzięczny losowi.

Jego droga na Sybir zaczęła się 4 października 1866 r. i wiodła koleją z Petersburga przez Moskwę do Niżnego Nowogrodu. Dopiero tu grupa skazańców została podzielona na dwie partie i pod eskortą jednego oficera i dwunastu żandarmów ruszyła na wschód. 22 października dotarli przez Perm do Tobolska, gdzie mieli okazję spotkać się z miejscowym gubernatorem Aleksandrem Despot-Zenowiczem, pochodzącym z Polski byłym zesłańcem, który dosłużył się w Cesarstwie Rosyjskim najwyższych posad i godności. Przez cały ten czas Marks, podobnie jak inni skazani w procesie, nie wiedział dokąd dokładnie zostanie zesłany. W Tobolsku wreszcie trafił do Urzędu do Spraw Zesłańców, gdzie zdecydowano na zasadzie pewnego przypadku, że trafi do Guberni Jenisejskiej. Więcej szczegółów póki co nie poznał. „Dowiedziałem się, że będę musiał sterczeć w jakimś miejscu pomiędzy Górami Sajańskimi i Oceanem Arktycznym przy jakimś dopływie Jeniseju, a może nawet nad samym Jenisejem. Ogromny dystans – większy od jakiegokolwiek państwa europejskiego!”

Z Tobolska udał się na początku listopada przez Tarę, Tomsk, Aczyńsk do Krasnojarska. Dopiero tu po pewnym czasie zadecydowano, że pojedzie na północ wzdłuż Angary, gdzie w Piczundze zostanie mu wskazane dokładne miejsce zesłania. Ostatecznie trafił do małej wsi Kieżma, w której był jedynym zesłańcem i jedną z zaledwie kilku piśmiennych osób.

Kieżma początkowo go przerażała. Jedyną osobą, z którą mógł normalnie porozmawiać, był miejscowy pop Gieorgij Ołofiński, który okazał się wykształconą, otwartą i bardzo tolerancyjną osobą. Pozostali mieszkańcy wioski wydawali mu się początkowo alkoholikami ze skłonnościami do zabobonów i fanatyzmu. „Wypija jej się [wódki – dop. red.] tutaj ogromne ilości. Piją ją mężczyźni, piją kobiety, piją starcy, piją młodzi, i zawsze piją nie po to, aby się wzmocnić, ale po to, by się całkowicie upić i stracić przytomność. Mimo niesłychanej drożyzny i niskiej jakości trunków nałóg ten rozrósł się tutaj do nec plus ultra” – wspominał Marks. Pisał również o licznych zabobonach i pierwotnych wierzeniach mieszkańców Kieżmy, którzy chcieli ukarać i wygnać staruchę Afonkinę za przemienianie się w kobyłę, zamienianie ludzi w psy i odgryzanie księżyca. Polski uczony początkowo miał nadzieję, że kuriozalne zarzuty są żartem, jednak szybko przekonał się, że społeczność Kieżmy traktuje sprawę poważnie, a osiemnaście osób gotowych jest bardziej szczegółowo opowiedzieć o „czarach”, których dopuszcza się ta kobieta. Marks po latach żartował, że mieszkańcy Kieżmy zachowywali się jak ludzie pierwotni. „Widziałem przed sobą jeśli nie bezpośrednich potomków, to co najmniej bratanków lub siostrzeńców mezopiteka, którzy nie przemienili się jeszcze w człowieka”. W 1867 r. nie było mu jednak do śmiechu i z radością powitał przyjazd władz z terenu, które szybko wyjaśniły sprawę.

Zupełnie inne wrażenie zrobili na Marksie Ewenkowie, którzy czasem bywali wzywani przez zasiedatiela (przedstawiciela lokalnej władzy). Podziwiał ich dumę, zachowanie, postawę, a jednocześnie zdawał sobie sprawę z koszmarnych warunków, w których muszą żyć, o wiele gorszych od pańszczyzny. „Po raz pierwszy ujrzałem przedstawicieli tego narodu i już od pierwszego wejrzenia nie mogłem ich nie polubić. Krótko i pięknie, choć nie do końca schludnie ubrani, lekcy, zwinni, ruchliwi, żwawi, – wymieniał Marks – są zupełnie niepodobni do innych, ociężałych, bardziej przypominających niedźwiedzie aniżeli ludzi, niezgrabnych, brudnych i śmierdzących tutejszych rdzennych mieszkańców, dla nazwania których istnieje u nas oficjalna nazwa »obcoplemieniec«”.

Marks, podobnie jak wielu innych zesłańców obawiał się, że przebywając w zamknięciu w Kieżmie, może oszaleć. Oderwanie od rodziny, ojczyzny, kultury i literatury, brak możliwości rozmowy w rodzinnym języku i wymiany zdań na ważne tematy sprawiały, iż wielu Polaków na Sybirze popełniało samobójstwa lub popadało w szaleństwo. Marks postanowił walczyć z ogarniającą go apatią. W tym celu wymyślał sobie coraz to nowe zadania intelektualne. „Głód umysłowy jest bowiem tak samo bolesny, jak głód fizyczny, i jeśli zajdzie taka potrzeba, może być zaspokojony czymkolwiek, choćby i ścierwem. Lecz głównym zajęciem, które pochłaniało cały mój czas i wszystkie moje myśli, była matematyka. Bez podręczników powtórzyłem sobie algebrę, trygonometrię, geometrię analityczną, rachunek różniczkowy i całkowy, układałem wszystkie możliwe kombinacje równań nieokreślonych, rozwiązywałem przy ich pomocy zadania dotyczące tzw. kwadratów magicznych, później była teoria transpozycji i wyliczenie wartości liczby pi do trzydziestego miejsca po przecinku”. Korzystał również z biblioteki popa Gieorgija Ofińskiego, w której znalazł między innymi Eneidę, a także przypominał sobie języki obce. Jego sytuacja była lepsza od tysięcy innych zesłańców, gdyż był polsko-rosyjskim bilingwistą i mógł z łatwością porozumiewać się z mieszkańcami wsi. Marks miał jednak wątpliwości odnośnie tego, jak długo udałoby mu się stymulować mózg mniej lub bardziej wymyślnymi treningami. Na szczęście po blisko dwóch latach otrzymał list z informacją, iż może wyjechać do Jenisejska, gdzie będzie czekała na niego żona Leokadia i córka Katarzyna.

Praca naukowa

Jenisejsk w warunkach syberyjskich był prawdziwym centrum kulturalno-naukowym. W latach siedemdziesiątych liczył ponad siedem tysięcy mieszkańców, z czego ponad sto osób miało polskie pochodzenie (w większości byli to uczestnicy powstania listopadowego i styczniowego). W związku z tym, że Marks był zesłańcem, nie mógł kontynuować kariery nauczycielskiej. Podobnie jak wielu innych Polaków (np. Julian Glaubicz Sabiński) musiał ograniczać się do udzielania prywatnych lekcji. Swoją energię postanowił więc skierować na działalność naukową, co również było charakterystyczne dla dziesiątków polskich zesłańców (Aleksander Czekanowski, Benedykt Dybowski czy wcześniej wspomniany Bronisław Piłsudski). Jeszcze w czasie pobytu w Kieżmie Marks dużo czasu poświęcił na obserwowanie pogody. Od wiosny 1871 r. codziennie kilkakrotnie zapisywał wyniki swoich obserwacji. Początkowo dysponował jedynie prymitywnym sprzętem meteorologicznym, który, mimo stałych problemów finansowych, samodzielnie zakupił i dostosował do lokalnych warunków. Jego praca już po kilku latach została dostrzeżona. W 1874 r. do Jenisejska zawitał dyrektor pekińskiego obserwatorium Hermann Fritsche, który postarał się, aby Marks otrzymał ze stolicy w pełni profesjonalny sprzęt, którego wiarygodności nikt nie będzie mógł podważyć. Teksty naukowe i ożywiona korespondencja z badaczami z całego świata sprawiła, że został przyjęty w charakterze członka do Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. W 1877 r. otrzymał nawet prestiżowy złoty medal od tej wpływowej organizacji.

Marks prowadził również z dużymi sukcesami badania hydrologiczne, a po otrzymaniu wskazówek od szwedzkiego profesora Adolfa Erika Nordenskiölda, zajął się obserwacją pyłu kosmicznego, co po kilku latach opisał w Sprawozdaniu Jenisejskiego Muzeum Krajoznawczego za rok 1882. Marks szybko zyskiwał sławę jako badacz i znawca ziem guberni jenisejskiej, co nie podobało się miejscowym władzom. Mimo reprymend i szykan (konieczność częstej zmiany mieszkań, zastraszanie mieszkańców posyłających dzieci na korepetycje do polskiego zesłańca, a nawet czasowy zakaz prowadzenia badań), nie zrezygnował ze swojej pasji. Do końca życia prowadził badania meteorologiczne i hydrologiczne, angażując się w życie naukowe Jenisejska – między innymi był współzałożycielem miejscowego Muzeum Krajoznawczego.

Marks starał się pomagać wszystkim badaczom zainteresowanym naukowymi ekspedycjami po guberni jenisejskiej. Szczególną radość sprawiały mu jednak spotkania z Polakami. W 1872 r. do Jenisejska zawitała grupa naukowców kierowana przez Aleksandra Czekanowskiego, wracająca z ekspedycji po Kraju Turuchańskim. Marks pomógł mu zarówno w porządkowaniu i opisie bogatych kolekcji geologicznych i paleontologicznych, jak i w przygotowaniu sprawozdania z wyprawy. Czekanowski, podobnie jak Marks, wychodził z założenia, że nauka i żmudne badania pomagają uniknąć szaleństwa na zesłaniu. W przeciwieństwie jednak do Marksa twierdził, że i tak czeka ich marny koniec. „Ten, kto ma w życiu cel, oparty na ulubionych, naukowych zajęciach, ten pociągnie dłużej, ale w perspektywie (czeka go) – szaleństwo. Jak ono nie przyjdzie, to przyjdzie policzyć się z życiem”. Słowa te okazały się prorocze, gdyż pod koniec 1876 r. Czekanowski popełnił samobójstwo. Marks zmarł siedemnaście lat później, w 1893 r.

Zapiski starca

W 1888 r. Marks spisał swoje wspomnienia, które zatytułował Zapiski starca. Mimo pewnego złagodzenia wyroku (w 1878 r. otrzymał pozwolenie na osiedlenie się w części guberni jekaterynosławskiej) zdawał sobie sprawę, że żadne wydawnictwo w Cesarstwie Rosyjskim nie zdecyduje się na opublikowanie historii jego życia w języku polskim. Miał jednak nadzieję, że przynajmniej część jego wspomnień ukaże się w najpoczytniejszym rosyjskim czasopiśmie historycznym „Russkaja Starina”. W tym celu przetłumaczył Zapiski starca na język rosyjski. Było to uzasadnione posunięcie, gdyż cenzorzy w Moskwie i Petersburgu nie musieli być aż tak czujni, jak ci, którzy odpowiadali za Kongresówkę i kresy. Niestety, najprawdopodobniej kontakty z grupą Iszutina z lat sześćdziesiątych i oskarżenie o próbę carobójstwa sprawiły, że redakcja „Russkoj Stariny” nie zaryzykowała wydania jego wspomnień. Oryginał Zapisków starca zaginął. Szczęśliwie przekład wspomnień na język rosyjski Marks przekazał Edwardowi Pawłowiczowi pracującemu w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Lwowie, gdzie zainteresowanie kwestiami polsko-syberyjskimi było bardzo duże. Marzenie Marksa o publikacji spełniło się jednak dopiero w 2021 r., kiedy to w odstępie dwóch miesięcy został opublikowany rosyjski wariant i przygotowane na jego podstawie polskie tłumaczenie. Warto zaznaczyć, że przekład powstał dzięki zaangażowaniu młodych badaczy – rusycystów z Uniwersytetu Warszawskiego.

Na podstawie wspomnień łatwo można stwierdzić, że Marks nie tylko wiele przeżył i zobaczył, ale również miał niewątpliwy talent literacki. Zapiski starca napisane są z dużą lekkością i swadą. Swoje życie autor przedstawił na tle wydarzeń historycznych, których był uczestnikiem i obserwatorem. Wspomnienia utkane są licznymi anegdotami i historyjkami pokazującymi, jak barwne były relacje polsko-rosyjskie w XIX w. Liczne dygresje ubarwiają narracje i opisy wydarzeń w Witebsku, Smoleńsku, Moskwie, drodze na Sybir, Kieżmie oraz Jenisejsku.

Skip to content