Flat Preloader Icon

Pamięć GUŁ-agu

27/10/2023

Elena Racheva

Przysadzista, niemal czarna, prawie wrośnięta w ziemię długa chata z bali wyglądała jak łagrowy barak. Długo stukałam w drzwi, zanim się lekko uchyliły, ukazując w wąskiej szczelinie bacznie przyglądające się oczy. – Niczego nie chcę. Niczego nie powiem – wymamrotał staruszek. – Ja ci opowiem, ty odejdziesz, a mnie potem co? – Znowu do łagrów? – Przecież już nie ma łagrów – zmieszałam się. – I państwa, które was więziło też nie ma. – Jak to nie ma – zaśmiał się staruszek. – Ci, którzy raz siedzieli, znów pójdą siedzieć. Jako pierwsi. I zatrzasnął drzwi.

W 2010 r., razem z fotograficzką Anną Artemjewą, zaczęłyśmy pracować nad książką zawierającą wywiady z dawnymi więźniami politycznymi GUŁ-agu. Krym nie był jeszcze okupowany przez Rosję. Wyniki wyborów zostały już zmanipulowane, jednak nie budziło to jeszcze ani głośnych ulicznych protestów, ani spektakularnych aresztowań. Parady gejowskie były już rozpędzane, ale homofobia nie stała się jeszcze elementem polityki państwa. Sądziłyśmy, że przygotowujemy książkę dotyczącą przeszłości, że ratujemy ostatnie wspomnienia o czymś, co minęło bezpowrotnie i nie jest związane z naszym życiem bieżącym. Rozumiałyśmy, że po wielu dziesięcioleciach (bohaterowie wywiadów byli aresztowani w latach 1937–1958), byłym więźniom może być trudno wspominać szczegóły życia łagrowego. Nie spodziewałyśmy się jednak, że zetkniemy się z jeszcze jednym problemem – ze strachem.

Najłatwiejsze okazało się przeprowadzenie wywiadów w Moskwie i w Petersburgu. Ludzie, którzy tam mieszkali, z reguły wracali z łagrów do oczekujących ich rodzin, następnie zdobywali wykształcenie. Niektórzy brali udział w utworzeniu Międzynarodowego Memoriału, głównej organizacji chroniącej pamięć o represjach stalinowskich w Rosji. Wszyscy czytali książki Szałamowa i Sołżenicyna o GUŁ-agu, wielu spisało własne wspomnienia. Zorganizowali swoje życie tak, aby nie zależeć od państwa i zachowali wobec niego ostrożnie krytyczny stosunek. Kiedy Susannie Pieczuro w czasach stalinowskich skazanej na 25 lat więzienia przyniesiono w latach dziewięćdziesiątych XX w. zaświadczenie o rehabilitacji (potwierdzające, że została niesprawiedliwie skazana), odmówiła podpisania go: „Mówię, że to nieprawda. Tu jest napisane, że jestem niewinna, i że żadna antysowiecka organizacja nie istniała. A ona była”.

Bohaterowie naszych wywiadów pamiętali o GUŁ-agu, nie ukrywali swojej przeszłości przed znajomymi i wierzyli w przyszłość. Jeden z nich, wspaniały artysta Jewgienij Uchnalev, spędził na początku lat pięćdziesiątych XX w. pięć lat w łagrze na Workucie, dokąd trafił wskutek oskarżenia o to, że rył podkop z Leningradu do Moskwy, pod Kreml, żeby zabić Stalina. W 1992 r. był autorem nowego rosyjskiego godła. Kiedy zapytałam go, jak to jest tworzyć herb kraju, który potraktował go tak niesprawiedliwie, odpowiedział: „Sądziłem, że to jest już inny kraj. I on stał się inny. Oczywiście z powodu Putina on się znów stacza. Ale aż tak bardzo się nie stoczy. Coś się w nim zmieniło, cofnąć się już nie można”.

Ale czas upływał, i w rosyjskim Kodeksie karnym pojawiły się nowe artykuły sankcjonujące zwalczanie politycznych oponentów, analogiczne do artykułu 58 Kodeksu karnego ZSRS, na podstawie którego byli sądzeni bohaterowie naszej książki. Liczba aresztowanych z powodów politycznych w latach 2011-2014 wzrosła trzykrotnie. Rola Stalina w historii zaczęła budzić coraz większe spory, a pamięć o GUŁ-agu znikać z publicznego dyskursu. Koledzy, którzy wcześniej dziwili się, dlaczego zajmujemy się badaniami historycznymi, nie związanymi z dniem dzisiejszym, teraz pytali, czy nie boimy się pracować nad tak niebezpiecznym, aktualnym tematem.

Wkrótce zakończyłyśmy zbieranie wywiadów w głównych miastach i pojechałyśmy do miejsc, gdzie znajdowały się kiedyś łagry. Im dalej byłyśmy od Moskwy, tym częściej ludzie nie chcieli z nami rozmawiać. Najczęstszą przyczyną odmowy była niechęć do wspominania przeszłości i przeżywania jej od nowa. Drugą przyczyną był strach. Nawet ci, którzy zgadzali się na rozmowę pytali, czy nie będą mieli w związku z tym problemów, jeśli negatywnie wypowiedzą się na temat władzy. Opowieści naszych bohaterów także zmieniały się, stawały się ostrożniejsze i jakby mniej konkretne: „Przyszli, zabrali. Za co? – Nie wiem. Dali 10 lat”.

Wiele dziesięcioleci po aresztowaniu byli więźniowie nadal nie rozumieli, dlaczego zostali wyrzuceni z życia, czasami na długie lata. Nigdy nie opuścili miejsc, w których odbywali kary. Wielu nie miało dokąd wracać, innym, jak np. Ukraińcom, Łotyszom, Litwinom i Estończykom, aresztowanym za związki z ruchami narodowymi, powrotu zabroniono. Inni wreszcie bali się krytyki ze strony praworządnych obywateli i woleli pozostać w osadach przy łagrach, gdzie wszyscy byli tacy sami, jak oni.

Pytaliśmy ich, jak odnosili się do pieriestrojki, czy czytali Sołżenicyna, czy słyszeli o akcji rehabilitacji skazańców. Jednak o niczym takim nie słyszeli i raczej nadal spodziewali się nocnego aresztowania, złych spojrzeń ze strony sąsiadów czy też represji w stosunku do swoich dzieci. W 1945 r. Ukrainkę Olgę Gonczaruk skazano na 10 lat za związki z Ukraińską Powstańczą Armią i zesłali do łagru na daleką północ Republiki Komi, do Peczory. Odbywszy karę do końca, pozostała w Peczorze i zaczęła pracować jako szwaczka: „Nikomu nie mówiłam, że byłam skazana. Po co? Nie chciałam, żeby nazywali mnie »banderówką«, »zdrajczynią ojczyzny«. Wiecie, jak na nas patrzyli, jak nami gardzili!” Ani ona, ani jej mąż, także były ukraiński skazaniec, nigdy nie wspominali dwójce swoich dzieci o tym, że byli w łagrze. Dopiero w latach osiemdziesiątych, już w czasie pieriestrojki, syn Olgi znalazł jej zaświadczenie o zwolnieniu z łagru i w szkolnym wypracowaniu napisał, że jego rodzice byli represjonowani. Olga przeraziła się tak samo, jak bała się w latach pięćdziesiątych. Poszła do nauczycielki syna i długo ja błagała, żeby zniszczyć napisaną przez syna charakterystykę. „Syn nie jest temu winny, że my z ojcem siedzieliśmy. Nie rujnujcie mu życia”.

Wówczas, tuż po roku 2010 sądziłam, że ci bardzo starzy już ludzie po prostu nie zauważyli powstania nowego państwa i wolności, która razem z nim przyszła. Że głasnost nie doszła do Peczory, że demokracji na Kołymie nie widziano. Teraz wydaje mi się jednak, że to oni byli bardziej dalekowzroczni niż my i lepiej niż inni zrozumieli, że wolność nie przyszła, i że zmiany nie potrwają długo. Gułag wytworzył u byłych więźniów podwyższoną wrażliwość na społeczną atmosferę i skłonił ich do niewiary w iluzję zmian. W ostatecznym rozrachunku okazało się, że to właśnie oni mieli rację.

Jak fala tsunami

Psychologiczny mechanizm, stojący za milczeniem i strachem ofiar państwowego terroru został już dobrze zbadany. Psychiatra Wiliam Niederland, który występował jako biegły sądowy w procesach o odszkodowania dla ludzi, którzy przeżyli Holokaust, nazywał to „tendencją do zachowania nadmiernej czujności”. Nawet gdy niebezpieczeństwo mijało, ofiary represji państwowych nadal bacznie obserwowały zmiany polityczne w kraju i ciągle obawiały się prześladowań. Równocześnie miały poczucie winy wobec tych, którzy zginęli tylko dlatego, że same przeżyły – Niederland, będąc uciekinierem z nazistowskich Niemiec, jako pierwszy opracował koncepcję „syndromu ocalałych”, na który to syndrom składała się bezsenność, nocne koszmary, chroniczna depresja, zaburzenia pamięci i choroby psychosomatyczne. Badacze z kanadyjskiego Uniwersytetu Carleton, przeprowadzający wywiady z Ukraińcami, którzy przeżyli Hołodomor, wyjaśnili, że nawet po upływie wielu lat ludzie ci mieli w sobie „tryb przetrwania”, na który składał się strach, stres i trwoga, a także ogólna podejrzliwość i nieufność wobec innych.

Oprócz tego tematy, na które można czy też nie wolno dyskutować, zależą od ogólnych norm i kwestii będących tabu. Jak uważa przewodniczący Niemieckiego Towarzystwa Psychoanalitycznego Werner Bohleber, człowiek, który stał się ofiarą antropogenicznej (spowodowanej przez ludzi) katastrofy, musi wyjaśnić swoje własne traumatyczne doświadczenie poprzez włączenie go do związanego z tym publicznego dyskursu. Tylko uznanie przez sprawcę (państwo czy społeczeństwo) zarówno spowodowanej traumy, jak i związanej z nią winy, upewnienie ofiar co do etycznej i prawnej oceny wydarzeń, przywraca możliwość przemyślenia i osądzenia takiego doświadczenia. Jeśli takiego uznania nie ma, ofiary nadal czują, że ich przeszłe doświadczenie oddala je od reszty społeczeństwa, narusza ich wiarę w siebie i skazuje na milczenie.

W Rosji nie odbył się ani jeden proces analogiczny do norymberskiego, który doprowadziłby do skazania sprawcy bezprawnych represji. Reżim komunistyczny nie został osądzony, nie odbyła się lustracja. Przez cały miniony okres w języku (a więc też w społecznym dyskursie) nie pojawiły się pojęcia pozwalające na rozmowę o represjach. Walka o niezawisłość swojego narodu ciągle nazywana jest „uczestnictwem w nacjonalistycznym podziemiu”. Polityka rozstrzeliwań i zsyłek chłopów prowadzona w latach 1925–1932 to „rozkułaczanie”, a jej ofiary to „kułacy”, czyli bogaci spekulanci, którymi większość ofiar „rozkułaczania” nigdy nie była. Mówiąc o przeżytym doświadczeniu, ofiary muszą posługiwać się pejoratywnymi pojęciami pochodzącymi z ich własnych wyroków sądowych. Córka jednego z bohaterów naszej książki, członka antystalinowskiej organizacji podziemnej, próbowała odwieść nas od przeprowadzenia wywiadu ze swoim ojcem: „Przecież on siedział, przecież to przestępca! Po co on wam?”

Nawet otrzymując zaświadczenia o rehabilitacji, liczne ofiary represji nadal uważały że są winowajcami. Młodą Walentynę Jewlewą uwięziono w 1946 r. na sześć lat, razem z innymi dziewczętami, które odwiedzały Interklub, uruchomiony podczas II wojny światowej w Archangielsku dla rozrywki marynarzy pływających w północnych konwojach. Z powodu romansów i randek z obcokrajowcami, została oskarżona o szpiegostwo. Aż do śmierci Walentyna wierzyła, że „złamała prawo”: „Jeżeli żyłam w państwie, w którym powiedziano, że nie należy spotykać się z obcokrajowcami, to znaczy że nie należy, a ja poszłam i złamałam prawo. Oczywiście, że tego nie było w przepisach, ale przecież to była wojna, która rządzi się własnymi prawami”.

W wielu miastach i osadach na północy byli więźniowie i strażnicy mieszkali w sąsiednich domach, otrzymywali jednakowe, zwykle drastycznie niskie emerytury. Jednak dawni łagiernicy ciągle się bali, a byli strażnicy nadal chodzili w chwale. Nie uważali, że w czymkolwiek zawinili. O żadnej ich winie nie mówiło także państwo. „Do dziś, jeśli ktokolwiek wspomina o ofiarach GUŁ-agu, to brzmi to tak, jakby oni stracili życie wskutek trzęsienia ziemi czy tsunami” – mówi przewodniczący „Memoriału”, obrońca praw człowieka Jan Raczyński. – Ale my powinniśmy pamiętać i mówić o tym, że oni byli ofiarami zbrodni, i że te zbrodnie zostały popełnione przez ludzi”.

Psycholodzy pracujący z ofiarami represji i zbrodni ludobójstwa są zgodni co do tego, że następstwa zbiorowej traumy przechodzą z pokolenia na pokolenie i wpływają nie tylko na osoby, które przeżyły, ale także na kilka pokoleń ich potomków na poziomie indywidualnym, rodzinnym i społecznym. Na przykład badanie przeprowadzone przez Andrieja Gronskiego pokazało, że nawet dzieci ofiar represji stalinowskich pozostają skryte w kontaktach z postronnymi osobami (np. unikają publicznych wypowiedzi na tematy polityczne) i mają trudności w wyrażaniu uczuć w stosunkach wewnątrzrodzinnych. Przy tym trzecie pokolenie, to znaczy wnuki represjonowanych, nadal niechętnie uczestniczyły w jakiejkolwiek działalności obywatelskiej, obawiając się represji i nie wierząc, że ich opinie mogą wpłynąć na życie społeczeństwa.

Zwycięzcy

Wśród byłych więźniów, których spotykałyśmy, były też osoby wyjątkowe, zupełnie niepodobne do pozostałych. Oni opowiadali o swoim doświadczeniu łagrowym jak zwycięzcy: o tym, że poszli do więzienia za to, co naprawdę zrobili, że w łagrze zachowali swoją religię i kulturę, że brali udział w obozowych buntach, że nie wybaczyli państwu niczego, a od lat dziewięćdziesiątych robili wszystko, by opowiedzieć ludziom o zbrodniach ZSRS. Spotykałyśmy ich w Litwie.

W 1992 r. Republika Litwy rozpoczęła realizację rządowego programu powrotów byłych więźniów politycznych i zesłańców, dzięki któremu powróciło do kraju ponad 5 tysięcy osób. Państwo przydzielało im mieszkania, opłacało przejazd, pomagało znaleźć pracę, nagradzało Krzyżem Pogoni i innymi wysokimi odznaczeniami państwowymi. Ludzie byli dumni z tego, że przetrwali GUŁ-ag. „Jestem całkiem maleńkim człowiekiem, ale jakiś maleńki wkład w walkę ze Związkiem Sowieckim też mam” – mówił nam Antanas Sejkalis, w 1951 r. dwudziestolatek skazany na 10 lat za udział w antysowieckiej organizacji „Żelazny Wilk”. Po uwolnieniu i powrocie na Litwę, wiele razy jeździł do Rosji, żeby wywieźć z odległych wiosek innych byłych więźniów: „Litwini pisali listy: »Ratujcie, jestem inwalidą bez nóg, bez oczu, sam wrócić nie mogę…« I woziłem ich, nawet z Syberii woziłem. Myślałem: a jeśli ja byłbym na ich miejscu? I woziłem”.

Zarówno Antanasowi, jak też wielu innym represjonowanym litewska polityka pamięci dała poczucie bezpieczeństwa, nadała sens cierpieniu, przez które przeszli, moralnej racji i dumy ze swojej przeszłości. Dori Laub, profesor psychiatrii i jeden z założycieli archiwum świadectw o Holokauście przy Uniwersytecie Yale pisał, że aby mówić o swoim doświadczeniu, ofiary powinny mieć pewność, że społeczeństwu ich świadectwa są niezbędne, że będą mogli w ten sposób zapobiec powtórzeniu się Holokaustu. Dawni litewscy więźniowie sowieckich łagrów wiedzieli, że działają po to, aby reżim komunistyczny nie wrócił, że w powstaniu Republiki Litwy również i oni odegrali swoją rolę.

Vytautas Kazulenis, zesłany w 1947 r. na Sybir, a następnie uwięziony w łagrze, po powrocie do ojczyzny, pracował przez wiele lat jako kierowca, a równolegle poszukiwał ciał litewskich partyzantów i dokonywał ich ponownych pochówków, sporządzał mapy rozmieszczenia ich grobów i ustawił na nich ponad 700 pomników. Kiedy spotykaliśmy się, przygotowywał się do napisania wspomnień o zesłaniu i łagrze i wiedział, że cała ta praca jest potrzebna ludziom. Zesłańcy litewscy, których spotkaliśmy w Rosji, byli pozbawieni tego uczucia. Jeszcze jedna istotna różnica polegała na tym, że ludzie, którzy zostali, aby mieszkać w osadach położonych w okolicach łagrów, nadal ukrywali przed swoimi bliskimi i sąsiadami swoją łagrową przeszłość (żony opowiadały nam, że nie wiedzą, za co byli skazani ich mężowie). U nich nie pojawiło się to poczucie wspólnoty, które obserwowaliśmy w Litwie, nie zdawali sobie sprawy, że mogą się zjednoczyć i występować przed państwem jako jedna siła.

Identyczność ofiary

Według obliczeń „Memoriału”, ponad 11 mln mieszkańców ZSRS było represjonowanych z powodów politycznych. Badacz pamięci historycznej Nikołaj Epplée uważa, że ich potomkowie stanowią odsetek społeczeństwa, który w pełni wystarcza do tego, aby dochodzić swoich praw w obszarze społeczno-politycznym. Na przykład dochodzić odszkodowań finansowych, takich samych, jakie Niemcy wypłaciły ofiarom Holokaustu czy też dawne metropolie – rdzennym narodom zamieszkującym kolonie. To właśnie restytucje często pomagały ofiarom określić się jako społeczność, sformułować swoje interesy i zacząć walczyć o ich realizację. Jak wierzy Epplée, przekształcenie sowieckiego terroru w kwestię etyczno-prawną podobną do kwestii niewolnictwa w Ameryce czy Holokaustu, pozwoliłoby dstworzyć grupową tożsamość jego ofiar i uczynić z niej element społeczeństwa obywatelskiego oraz wykorzystać pamięć o przeszłości jako narzędzie wpływu na teraźniejszość. To, że tak się nie stało, szkodzi nie tylko ofiarom represji i ich rodzinom, ale też społeczeństwu: skutkuje nieufnością do instytucji państwowych i obywatelskich, polityczną i obywatelską apatią.

W minionym okresie ani represje i ich ofiary nie stały się w Rosji tematem publicznej dyskusji, ani też nie ukarano milionów katów i donosicieli. Po krótkim okresie liberalnych reform lat 90. zaczął się nowy, w którym jeszcze niżej opuszczono zasłonę milczenia nad trudną przeszłością. Po rozpoczęciu pełnoskalowej agresji na Ukrainę, Rosja zmieniła prawodawstwo, przywracając do kodeksu karnego artykuły polityczne. „Międzynarodowy Memoriał” został zlikwidowany, większość jego współpracowników opuściło kraj z powodu zagrożenia karnymi represjami. W nowym, oficjalnym podręczniku historii, który ukazał się latem 2023 r. stalinowskie represje zostały nazwane walką z ludźmi „silnie związanymi z działaczami społecznymi i politycznymi z zagranicy”. O egzekucjach niewinnych ludzi napisano, że „kary śmierci” orzekano „w wyjątkowych wypadkach” i „znajdowały one zrozumienie w społeczeństwie”. Przestrzeń, w której można było mówić o represjach, ostatecznie zniknęła. Stało się jasne, że ludzie, którzy bali się rozmawiać z nami o GUŁ-agu, byli bardziej dalekowzroczni niż pozostali.

Z rozmów z dawnymi więźniami wyniknął jeszcze jeden, nieoczekiwany dla nas skutek: ich opowieści o państwowym terrorze pomagały mi rozpoznać rzeczywistość, w której sama się znalazłam. „Nie jest możliwe żyć swoim własnym życiem, kiedy czołgi twojego kraju jadą po cudzej ziemi” – mówiła w końcu lat dwutysięcznych petersburżanka Irina Wierbłowska, aresztowana za akcję protestu przeciw sowieckiej interwencji na Węgrzech w 1956 r. Wiosną 2014 r., kiedy wojska rosyjskie wtargnęły do Donbasu, zadzwoniłam do niej, aby powiedzieć, że dopiero teraz zrozumiałam, co ona wówczas miała na myśli. 82-letnia Irina pakowała wówczas walizki, żeby wyjechać do dzieci, które już dawno wyemigrowały do USA. „Nie boję się – powiedziała. – Po siedemdziesiątce strach całkowicie ustępuje. Ja po prostu nie chcę tu zostawać i znów na to patrzeć”.

Irina dobrze pamiętała funkcjonariuszy KGB, którzy aresztowali ją w 1957 r., ale nie chciała nam ich opisywać: „W naszym kraju żyją różni obywatele” – powiedziała, zaciskając usta. Pracując jako dziennikarka i często spotykając się z funkcjonariuszami FSB, zawsze wspominałam ten piskliwy ton – to pomagało przekształcić mój strach przed nimi w pogardę.

Opowiadając o swoim aresztowaniu w 1957 r. za wydrukowany we francuskiej gazecie Le Monde artykuł zawierający krytykę interwencji na Węgrzech, pisarz i tłumacz Nikita Kriwoszejn mówił nam, że rozumiał, że ryzykuje osadzeniem w łagrze za swoją publikację. Ale sądził, że „na wolności było tak obrzydliwie, że lepiej było na niej nie być”. Kiedy po wprowadzeniu cenzury wojennej w Rosji kolejny opozycjonista odmawiał wyjazdu za granicę i trafiał do SIZO (więziennego izolatora), słowa Kriwoszejna pomagały mi zrozumieć go.

Przeprowadzone przez nas wywiady dawały nadzieję. Ludzie skazani na początku lat 50. na 20–25 lat byli przekonani, że nigdy nie wyjdą z łagrów, ale zostali oswobodzeni w 1953 r., kiedy to – jak powiedziała była więźniarka Komunella Markman: „Stalin zmarł. Cóż to była za cudowna niespodzianka!”

Pokazywały też, że o życie w wolnym kraju trzeba walczyć, także przyznając się do błędów popełnionych w przeszłości, powołując nowe instytucje społeczne, przeprowadzając lustrację i pokazowe procesy sprawców terroru, zabezpieczając zarazem ofiarom bezpieczeństwo, szacunek, zachowanie pamięci i możliwość podzielenia się swoim doświadczeniem.

Francuski historyk Bruno Groppo pisał, że doświadczenie wielu różnych krajów pokazuje, że zapomnienie, zarówno dobrowolne, jak i wymuszone, nigdy nie trwa wiecznie. Prędzej czy później następuje moment, kiedy społeczeństwo staje twarzą w twarz z traumatyczną przeszłością, którą próbowało wyprzeć. I kiedy się to stanie, trzeba będzie zrobić wszystko, żeby potomkowie ofiar tego terroru już nigdy nie bali się mówić.

Elena Racheva (PhD) pracuje jako badaczka na Wydziale Socjologii Uniwersytetu w Oxfordzie. Jej główne zainteresowania to legitymizacja i usprawiedliwianie przemocy i jej sprawców oraz miejsce przemocy w świadomości społecznej. Była korespondentką niezależnej rosyjskiej „Nowej Gazety”. Jest autorką (wraz z Anną Artemjewą) książki: Niezarekwirowane. Historie ludzi, którzy przeżyli to, czego boimy się najbardziej, Warszawa 2019, na którą składają się wywiady z więźniami i strażnikami sowieckich łagrów.

W artykule wykorzystano fotografie z fotoreportażu Tomasza Kiznego „Martwa Droga” oraz zdjęcia i grafiki ze zbiorów Muzeum Pamięci Sybiru.

Tłumaczenie z języka rosyjskiego: Tomasz Danilecki; konsultacja: Elżbieta Popławska.

Skip to content