Flat Preloader Icon
Logo Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku
Logo Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku
Logo Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku

Pokaż więcej wyników

Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
">
">
Logo Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku
Logo Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku
Logo Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku

Pokaż więcej wyników

Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Post Type Selectors
">
">

Marii Obuchowskiej-Morzyckiej podróż do syberyjskiej Arkadii

16/04/2024

Wiesław Caban, Lidia Michalska-Bracha

Jeżeli Stefan Żeromski o córce Morzyckich Faustynie pisał, że była „Siłaczką”, to jakiego określenia należałoby użyć, by właściwie oddać wszystko to, co przeszła w drodze na syberyjskie zesłanie jej matka – Maria?

Na temat przymusowej podróży Polaków na syberyjskie zesłanie w XIX w. napisano już sporo. Istnieje również odpowiednia literatura przedmiotu dotycząca losów Polek, które wówczas znalazły się na Syberii. Oblicza się, że wśród ogólnej liczby zesłańców kobiety stanowiły około 10 proc. Pewna grupa kobiet trafiła na syberyjskie zesłanie dlatego, że prowadziła działalność niepodległościową, jak Ewa Felińska, a inne podążyły tam za swoimi mężami lub narzeczonymi. W tej grupie znalazła się m.in. Antonilla Roszkowska, która udała się dobrowolnie na syberyjskie zesłanie dwukrotnie. Najpierw pojechała tam w 1843 r., by ulżyć w niedoli mężowi Adolfowi, skazanemu na ciężkie roboty za udział w spisku Szymona Konarskiego. Do kraju małżonkowie wrócili na mocy manifestu koronacyjnego Aleksandra II z 1856 r. Dziesięć lat później, wraz z córką Julią, towarzyszyła na wygnaniu synowi Stanisławowi, skazanemu za udział w powstaniu styczniowym. Z kolei Albina Wiśniowska towarzyszyła swemu narzeczonemu Wincentemu Migurskiemu, skazanemu w 1836 r. za  „wywrotową działalność” na karną służbę wojskową w batalionach orenburskich. W 1837 r. młodzi zawarli ślub, a dwa lata później podjęli próbę ucieczki, która odbiła się szerokim echem zarówno wśród Polaków, jak i Rosjan.

Po upadku powstania styczniowego w głąb Imperium Rosyjskiego zesłano około 38 tys. Polaków, w tym na Syberię Zachodnią i Syberię Wschodnią nie mniej niż 20 tys. Znalazły się tam też kobiety. Jedne dlatego, że aktywnie zaangażowały się po stronie powstania styczniowego, jak Jadwiga Prendowska – kurierka Mariana Langiewicza, czy Helena Kirkorowa – łączniczka Romualda Traugutta, a inne dobrowolnie postanowiły towarzyszyć mężom w syberyjskiej zsyłce. W tej grupie znalazła się  m. in. Maria Obuchowska-Morzycka, która wraz z mężem  udała się na zsyłkę do Usola k. Irkucka, określanego z przekąsem przez zesłańców „syberyjską Arkadią”. A wszystko dlatego, że warunki w jakich przebywali zesłańcy były daleko znośniejsze niż w innych miejscach Syberii Wschodniej. Kim była wspomniana Maria Obuchowska-Morzycka, autorka wspomnień, dzięki którym poznać możemy jej zesłańcze losy i jej najbliższej rodziny?

Zmuszona do małżeństwa

Urodziła się w Warszawie w 1841 r. w Warszawie i tu kształciła się na pensji. Po ukończeniu w 1857 r. 16 lat została zmuszona do zawarcia związku małżeńskiego z Julianem Morzyckim, właścicielem majątku ziemskiego Lachowce koło Żytomierza. Od początku ich relacje małżeńskie układały się bardzo źle. Starszy o 16 lat Julian prowadził swobodny tryb życia, a młoda małżonka była zamknięta w domu i zajmowała się wychowywaniem czwórki dzieci.

Wraz z nastaniem manifestacji religijno-patriotycznych małżonkowie, tak jak wiele rodzin polskich wywodzących się z drobnej i średniozamożnej szlachty zamieszkałej na Wołyniu, zaangażowali się w działalność patriotyczną. Julian Morzycki za zorganizowanie manifestacji religijno-patriotycznej w Berdyczowie w marcu 1861 r. został zesłany do Wiatki. Po rocznym pobycie wrócił na Wołyń i z jeszcze większą determinacją włączył się w przygotowania do walki zbrojnej. We współpracy z Wacławem Lasockim i Józefem Łagowskim, lekarzami z Żytomierza, zwerbował do powstania kilkudziesięciu ochotników. Żaden z nich jednak nie wziął udziału w walce, gdyż wszyscy zostali pojmani przez ukraińskich chłopów i oddani w ręce władz wojskowych. Natomiast Morzycki, Lasocki i Łagowski zostali skazani na wieloletnie, ciężkie roboty na Syberii.

Dramatyczne wybory

Z chwilą aresztowania męża Maria Morzycka podzieliła jego los. Zdając sobie sprawę, że zostanie on zesłany, stanęła przed dylematem, czy ma jechać i razem z nim znosić trudy syberyjskiego zesłania, czy też pozostać w domu. Była to dla niej trudna decyzja, co znalazło odbicie na kartach jej pamiętnika. Maria niejednokrotnie wspominała, że nie darzyła miłością swojego męża, a on traktował ją jedynie jako „obiekt miłości fizycznej”. Ważnym argumentem za pozostaniem w Lachowcach była czwórka ich maleńkich dzieci. Z kolei najbliżsi współpracownicy Juliana, czyli Wacław Lasocki i Józef Łagowski, wybierali się za Ural z żonami, a Łagowskiemu, oprócz żony towarzyszyć miały także dzieci. Morzycką targały też wątpliwości innego rodzaju: obawiała się, że kiedy mąż znajdzie się na Syberii, ona „zerwie węzeł małżeństwa” i zwiąże się z innym mężczyzną. Zdawała sobie sprawę, że wtedy zostałaby wykluczona z towarzystwa obywatelskiego, że „pogrążyłaby się w otchłani”. Ostatecznie więc zdecydowała się towarzyszyć mężowi w jego trudnej drodze na zesłanie. Niewykluczone, że pewien wpływ na taką decyzję miał również jej ojciec, który zakupił dla niej odpowiedni powóz i parę koni, by ulżyć Marii w trudach tej drogi. Dodatkowo opłacił służącą, która miała towarzyszyć córce w podróży.

Grupa ludzi transportowanych saniami w konnej eskorcie żołnierzy
Wydarzenia w Polsce. – Konwój polski na drodze z Warszawy do Moskwy. Okolice Słońska, Durand Godefroy (1832–1896) (rytownik), Jacob A. (drzeworytnik), Boucier (autor). Zbiory Muzeum Pamięci Sybiru

Na pozór „przyjemna wycieczka”

Juliana Morzyckiego, Wacława Lasockiego i Józefa Łagowskiego, wraz z towarzyszącymi im żonami, dołączono do partii kilkudziesięciu kryminalistów. Wspomniana trójka zesłańców całą drogę pokonywała pieszo, a ich małżonki jechały powozami, zwanymi tarantasami. Odjazd z Żytomierza odbył się na oczach rodzin i wielu mieszkańców. Zdaniem Morzyckiej nastrój nie był tragiczny, ale tylko dlatego, że nie wszyscy zdawali sobie sprawę, dokąd prowadzeni byli więźniowie. Pierwszy etap, czyli miejsce odpoczynku, znajdował się w odległości 15 wiorst od Żytomierza. Mężowie nocowali razem z kryminalistami w pomieszczeniach więziennych, a osoby im towarzyszące, w wynajętej chacie chłopskiej.

Następny etap, który zapamiętała Morzycka, był w Radomyślu, leżącym w połowie drogi między Żytomierzem a Kijowem. Mężów znowu zamknięto w więzieniu, a panie korzystały z noclegów, które zaoferowali im mieszkający tu Polacy. Bliżej nam nieznany Nitowski zaoferował Marii zorganizowanie ucieczki dla jej męża oraz Lasockiego i Łagowskiego. Po wspólnej naradzie zrezygnowano jednak z tego przedsięwzięcia, uważając, że ucieczka może się nie udać, a wówczas dojdzie do podwojenia kary dla zesłańców.

Jak wspomina Morzycka, podróż z Radomyśla do Kijowa przebiegała bez większych trudności. Przekupieni nadzorcy, zwani smotrytielami, nie przeszkadzali paniom w kontaktach z mężami, a na etapach i półetapach czekali zawsze na nich jacyś Polacy, którzy starali się ulżyć w ich nieszczęściu. Jednym słowem, jak zaznaczyła autorka wspomnień,  sama podróż z Radomyśla do Kijowa miała na pozór „wygląd przyjemnej wycieczki”. Tylko w Kijowie doszło do bardzo nieprzyjemnego incydentu, bo w czasie przemarszu przez miasto zesłańcy spotkali się z wrogością tłumu. Tutejsze przekupki rzucały w kierunku maszerującej partii ostrymi narzędziami, a jedna z nich chciała nawet ugodzić Morzycką nożem.

Dalsza ich trasa wiodła z Kijowa do Tambowa przez Połtawę. Po wyjściu z Kijowa zmieniły się znacząco warunki podróżowania towarzyszących zesłańcom kobiet. Od tej pory, na etapach i półetapach zarówno Morzycka, jak i Lasocka oraz Łagowska nie zawsze mogły spać w chłopskich chatach. Czasem nocleg trzeba było spędzać w pomieszczeniach więziennych, gdzie warunki bytowania były okropne, gdyż  cele były brudne, śmierdzące, a do tego dochodziły niezliczone ilości wszy i innego robactwa.

Kobieta z małym dzieckiem na rękach w pomieszczeniu z zakratowanym oknem
Kazimierz Alchimowicz, Na etapie, 1894 r. Muzeum Narodowe w Warszawie.

Narodziny na etapie

Przed dojściem do Połtawy spotkała zesłańców miła niespodzianka: córka popa, mająca wcześniej kontakty z polskimi studentami, przyjęła ich gościnnie. Na Wigilię 24 grudnia 1863 r. partia zesłańcza dotarła do miasta Kozłów. Tutaj miał miejsce jednodniowy odpoczynek. Panowie przebywali w celach więziennych, a panie wynajęły pokoje w miejscowym hotelu, gdzie przygotowały wigilijną kolację dla mężów. W więzieniu przełamały się opłatkiem ze wszystkimi więźniami, nie tylko z mężami.

Do Tambowa partia zesłańcza dotarła w ostatni dzień grudnia 1863 r. Było tam już wielu Polaków, którzy zostali zesłani w trybie administracyjnym na tzw. zamieszkanie. Ponieważ Łagowski ciężko się rozchorował, gubernator pozwolił wszystkim trzem rodzinom pozostać w mieście do momentu jego powrotu do zdrowia, co trwało kilka miesięcy. W połowie kwietnia 1864 r. Lasoccy i Łagowscy udali się w dalszą podróż, a Morzyccy pozostali w Tambowie, gdyż będąca w zaawansowanej ciąży Maria musiała zaczekać na poród. Rozwiązanie nastąpiło na terenie etapu, w oddzielnym pomieszczeniu, które wyznaczył smotrytiel. Miało to  miejsce 15 czerwca 1864 r. W tym miejscu ujrzała świat Faustynka Morzycka, późniejsza pisarka, działaczka oświatowa związana z Organizacją Bojową PPS, a nade wszystko pierwowzór Stanisławy Brzozowskiej z „Siłaczki” Stefana Żeromskiego. W ósmy dzień po porodzie Maria wraz z córeczką została przeniesiona do celi więziennej, a w ostatnich dniach sierpnia ruszyły w dalszą podróż.

Sześcioletnia Rózia na zesłaniu

W trakcie pobytu w Tambowie Morzyccy, podobnie jak Lasoccy i Łagowscy, postanowili sprzedać konie, odstąpić powozy smotrytielowi, odprawić do kraju służących i dalszą podróż odbywać tzw. zwykłym etapem. Decyzja taka podyktowana była brakiem środków na utrzymanie zaprzęgu.

Morzyccy ruszyli w dalszą podróż pod koniec sierpnia, kierując się na Kazań. Pierwszy etap znajdował się w Kirsanowie, miasteczku powiatowym. Obawiając się o zdrowie i życie dziecka, Morzyccy postanowili – za zgodą miejscowych władz – pozostać tu nieco dłużej. Maria zwróciła się do Polaków, skierowanych tam na zamieszkanie, z prośbą o pomoc w opiece nad Faustyną. Po tygodniu rodzina ruszyła w dalszą podróż. Wkrótce dołączyła też do nich najstarsza córka Rózia. Rodzice uznali bowiem, że skoro inne rodziny idą na zesłanie z dziećmi, to należałoby też zabrać ze sobą i sześcioletnią Rózię. Została ona wyprawiona z Wołynia wraz z innymi Polakami skazanymi na syberyjskie zesłanie. W ten sposób dotarła do Tambowa, a dalej, dzięki pomocy bliżej nieznanego Rosjanina o nazwisku Skopin, Rózia została dostarczona do miejsca pobytu rodziców. I tak cała czwórka dotarła do Penzy, miasta gubernialnego. Tutaj Maria uzyskała pomoc od pani Ciechanowieckiej, która była zesłana w trybie administracyjnym, ale zdążyła się już dobrze urządzić, zarówno pod względem materialnym, jak i stosunków towarzyskich. Zajmowała się także niesieniem pomocy zesłańcom przechodzącym przez to miasto. W efekcie Maria, wraz z maleńką Faustynką i dowiezioną do rodziców Rózią, znalazła pomoc właśnie w domu pani Ciechanowieckiej. To ona załatwiła u miejscowego gubernatora pozwolenie na pozostanie Morzyckich w jej domu przez tydzień, gdyż maleńka Faustynka była niezmiernie wychudzona, a sama Maria wycieńczona. Dzięki niej Morzycka z dwójką dzieci mogła przez kilka dni nabierać sił do dalszej drogi w wygodnych domowych warunkach. Nadto pani Ciechanowiecka opłaciła ze swoich środków mamkę, która w dalszej drodze miała karmić Faustynkę, ponieważ wygłodzona matka nie miała odpowiedniego pokarmu. Morzycka wspominała jednak, że niedługo po wyjściu z Penzy, oficer prowadzący partię zesłańców wpadł w wściekłość, że katorżnicy mogą korzystać z takiego komfortu. Na nic się zdały tłumaczenia, że mamka (uboga Rosjanka) została przydzielona Morzyckiej po uzgodnieniu z penzeńskim gubernatorem. Oficer polecił mamkę zakuć w kajdany i odesłać do miejsca zamieszkania. W tym momencie życie Faustynki znalazło się w niebezpieczeństwie, bo trudno było podawać dziecku surowe mleko kupione gdzieś na trasie od przekupek, bo nie można było go przegotować na ogniu ze świecy. Dzięki popularnej w Rosji wziatce, czyli łapówce, udało się jednak oficera obłaskawić.

Więzienie zwane bałaganem

Kolejnym etapem, był Symbirsk. Tutaj partia zesłańców musiała pozostać w więziennych celach przez kilka tygodni, ponieważ w mieście co rusz wybuchały pożary, a pospólstwo rozpuszczało plotki, że powodują je Polacy. W obawie, by nie doszło do tumultu, zesłańcy przebywali w więzieniu pod ścisłą ochroną żołnierzy. Więźniowie polityczni i kryminaliści, kobiety i dzieci, wszyscy zostali umieszczeni razem w wielkiej sali więziennej, zwanej czasami przez zesłańców bałaganem, brudnej, z wybitymi oknami i wszechobecnym robactwem. Kryminaliści całymi dniami oddawali się pijaństwu i bójkom. Więźniowie polityczni nie mogli znieść tej sytuacji i poprosili o pomoc ochronę więzienną. Kryminaliści zemścili się za to na Julianie Morzyckim, i kiedy próbował przedostać się do stojącego na środku sali wielkiego żelaznego pieca, by zagrzać dziecku kaszkę, chcieli go pobić. W porę jednak pojawiło się kilku żołnierzy, którzy zaprowadzili spokój.

W końcu grudnia 1864 r. partia zesłańców dotarła do Kazania. Z uwagi na zimową porę, Morzyccy zdecydowali się na poproszenie gubernatora o zgodę na dłuższy pobyt w  mieście, które określano metaforycznie „wrotami Sybiru”. Obawiali się, że wielkie mrozy mogą stać się ogromnym niebezpieczeństwem dla małej Faustynki. Nadto był jeszcze jeden powód złożenia tej prośby, a mianowicie sprawa mamki. Anisia, bo tak miała na imię, otrzymała zgodę od gubernatora penzeńskiego na towarzyszenie Morzyckim jedynie do Kazania. Trzeba więc było zastosować swego rodzaju kombinację, bo kiedy Morzyccy przebywali w Kazaniu, to i mamka mogła z nimi pozostawać. W ciągu pięciomiesięcznego pobytu w tym mieście Maria mieszkała na przemian albo u polskich rodzin, które od pewnego czasu dobrowolnie osiedliły się w Kazaniu, albo w pomieszczeniach więziennych, przy boku męża.

Piekielna droga

Obraz przedstawiający łodzie płynące rzeką
Maksymilian Oborski, Pejzaż znad Angary, po 1863 r. Muzeum Narodowe w Warszawie. Repr. Domena publiczna

W tym okresie  Faustynka nabrała już na tyle sił i zdrowia, że Morzyccy postanowili odesłać mamkę do Penzy i ruszyć w dalszą drogę. Kolejny etap podróży z Kazania do Permu odbywał się drogą wodną. W Kazaniu cała partia zesłańców została umieszczona na borży, to jest ogromnej zakrytej łodzi, holowanej przez parostatek. Warunki takiej podróży były o wiele gorsze niż w pomieszczeniach więziennych. Wszyscy byli razem poukładani, jak przysłowiowe śledzie w beczce. Kryminaliści razem z politycznymi, kobiety na przemian z mężczyznami.  Zaduch był tak wielki, że mleko dla Faustynki po piętnastu minutach zwyczajnie się zwarzyło. Roczne dziecko musiało więc żywić się potrawą z ogólnego kotła, czyli cuchnącym krupnikiem ugotowanym z zatęchłej kaszy, w którym nieraz pływały karaluchy. Trudno się dziwić, że odcinek drogi z Kazania do Permu nazwała Morzycka „piekielną drogą”. Po pięciu dniach borża dotarła do Permu. Tutaj miało miejsce przeformowanie partii, bo dalszą podróż do Tiumeni przez Jekaterynburg odbywano już pieszo. Drogę z Permu do Tiumeni zwykle partie zesłańców pokonywały w ciągu półtora miesiąca. Niestety, w czasie tego marszu Faustynka nabawiła się kokluszu, następnie zapalenia płuc i zaistniały poważne obawy o jej życie. Po dotarciu do Tiumeni Maria udała się do siedziby przedsiębiorstwa obsługującego komunikację na rzekach Syberii Zachodniej, należącego do Polaka – przedsiębiorcy Alfonsa Koziełł-Poklewskiego, z prośbą o pomoc dla chorej, której stan zdrowia z dnia na dzień się pogarszał. Z Poklewskim jednak się nie spotkała, ponieważ przebywał akurat w Petersburgu. Natomiast jego rządca wysłuchał próśb i to co było możliwe do uczynienia, spełnił. Dla Faustynki wynaleziono odpowiednie mieszkanie i jej leczeniem zajął się zesłany do Tiumeni doktor Puciata. Tutaj Morzyccy przebywali przez kilka miesięcy, dotąd, dopóki nie poprawił się stan zdrowia córki. Potem wsiedli na statek, na którym – z polecenia Koziełł-Poklewskiego – dostali osobną kajutę. W takich warunkach dopłynęli do Tobolska. Oprócz nich, na statku znajdowało się jeszcze kilkunastu zesłanych powstańców styczniowych. W Tobolsku miał miejsce kilkudniowy postój. Tam też do zesłańców wyszedł Aleksander Despot–Zenowicz, gubernator tobolski, Polak z pochodzenia, by sprawdzić, czy odbywają podróż we właściwych warunkach. Morzycka, jak i wielu innych polskich zesłańców postyczniowych, którzy zetknęli się z gubernatorem tobolskim, miała o nim jak najlepsze zdanie.

Usolska Arkadia

Rysunek odręczny przedstawiający panoramę miasta
Józef Kalinowski, Widok koszar i warzelni soli w Usolu Syberyjskim. Fragment kopii listu Józefa Kalinowskiego do rodziców, 1865 r. Oryginał w Archiwum Krakowskiej Prowincji Zakonu Karmelitów Bosych

O następnym etapie: Tobolsk – Tomsk Maria Morzycka nie wspominała na kartach swego pamiętnika. Odnotowała wszakże, że „kapitan statku był człowiekiem uprzejmym, ułatwiał, robił wszelkie dogodności”. To jednakże nie powinno dziwić, bo nie był on na służbie rządowej, lecz pracował u Koziełł-Poklewskich.

Niestety, dalszych zdarzeń z podróży do Usola Morzycka już nie opisała, co wydaje się trochę nieprawdopodobne. Być może ten fragment pamiętnika zaginął. W każdym razie po dwóch latach podróży rodzina Morzyckich dotarła do celu, czyli do Usola – „Arkadii Syberyjskiej”. Należy nadmienić, że dwuletni przemarsz nie zaliczał się do ogólnej kary jaką wymierzono Julianowi.

W Usolu Morzyccy zastali wiele polskich rodzin. Tu m. in. mieszkali już Lasoccy i Łagowscy, z którymi Morzyccy rozpoczynali drogę na Syberię w Żytomierzu, a rozstali się w Tambowie. Kobiety, które dobrowolnie udały się na zesłanie wraz z mężami czy narzeczonymi stanowiły w Usolu aż 25 proc. Pod tym względem było to chyba wyjątkowe miejsce.

Rysunek odręczny przedstawiający panoramę miasta
Józef Kalinowski, Widok Usola Syberyjskiego. Fragment kopii listu Józefa Kalinowskiego do rodziców, 1866 r. Oryginał w Archiwum Krakowskiej Prowincji Zakonu Karmelitów Bosych

Usole, to miejscowość położona na wyspie solnej na rzece Angarze, w odległości 70 km w kierunku zachodnim od Irkucka. W miejscowości zamieszkałej przez około trzy tysiące osób, 150 to Polacy, z czego co najmniej 40 przebywało wraz z rodzinami. Zesłańcy korzystali z dużych swobód, bo rzadko kto pracował w warzelniach soli, słynących w Syberii Wschodniej. Rzadko też więźniowie poruszali się na ulicach w kajdanach. Trudno wytłumaczyć sobie dlaczego w tej miejscowości polscy zesłańcy doznawali tylu udogodnień? Wspominani już Lasoccy stworzyli tutaj namiastkę rodzinnego domu, który stał się miejscem spotkań wielu zesłańców. Lasoccy byli tylko we dwójkę, a Wacław jako lekarz miał duże możliwości zarobkowania. Takich możliwości nie miał Julian Morzycki, nadto na utrzymaniu była już trójka dzieci: Rózia, Faustyna i urodzona w Usolu Paulinka. Morzyccy skorzystali z możliwości i przenieśli się na wieś pod Usole, gdzie zajmowali się produkcją kaszy, wypiekiem chleba, rolnictwem i ogrodnictwem.

Zostawiła męża na zesłaniu…

Po około trzyletnim, wspólnym przebywaniu na zesłaniu, Morzycka opuściła męża i wraz z trójką dzieci wróciła do rodziny do Żytomierza. W swym pamiętniku o tym powrocie wypowiedziała się bardzo lakonicznie. Nie ulega wątpliwości, że podróż przygotowała i sfinansowała rodzina. Odbywał się on zatem we względnie normalnych warunkach jak na lata 70. XIX w.  Nie było więc zatem powodu by go opisywać. Nadmienić tylko trzeba, że Morzycka zdecydowała się na powrót będąc znów w stanie błogosławionym. W krótkim czasie po przybyciu do Żytomierza urodziła córkę Wacię. Było to już siódme dziecko Morzyckich. Po powrocie Marii stosunki rodzinne układały się bardzo źle, szczególnie z siostrą Juliana, która na każdym kroku robiła jej wymówki, że zostawiła męża na zesłaniu. Maria postanowiła więc poszukać szczęścia w Petersburgu: znaleźć pracę i zapewnić dzieciom wykształcenie. Tam poznała Marcina Wrońskiego, uczestnika powstania styczniowego, który przypadkiem uniknął kary i też w mieście nad Newą szukał sposobu na dalsze życie. Z nim właśnie złączyła się Maria na kolejne lata życia.

Cicha bohaterka

Czy opisany przypadek podróży Marii Morzyckiej na dobrowolne syberyjskie zesłanie był czymś wyjątkowym? Być może i inne kobiety, idące dobrowolnie za mężami lub narzeczonymi, rodziły dzieci na syberyjskich etapach, ale nie zostawiły wspomnień, albo historycy jeszcze zwyczajnie do nich nie dotarli. Jedno i drugie jest możliwe. O niektórych z nich wspomina w swoim opracowaniu „Ciche bohaterki” Maria Bruchnalska, lwowska literatka i działaczka społeczna, która przez lata skrzętnie odnotowywała wszelkie informacje o kobietach 1863 r. i ich zesłańczych losach. Wracając jednak do historii naszej tytułowej bohaterki, warto się zastanowić, że jeżeli Stefan Żeromski o córce Morzyckich Faustynie pisał, że była „Siłaczką”, to jakiego określenia należałoby użyć, by właściwie oddać wszystko to, co przeszła w drodze na syberyjskie zesłanie jej matka – Maria?

Prof. dr hab. Wiesław Caban, profesor emeritus Instytutu Historii Uniwersytetu Jana Kazimierza w Kielcach

Dr hab. Lidia Michalska-Bracha, profesor Instytutu Historii Uniwersytetu Jana Kazimierza w Kielcach

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Bibliografia:

Bruchnalska M., Ciche bohaterki. Udział kobiet w powstaniu styczniowym, Miejsce Piastowe 1933;

Brus A.,  Usol – szczególne miejsce, szczególni ludzie, w: Zesłańcy postyczniowi w Imperium Rosyjskim. Studia dedykowane Profesor Wiktorii Śliwowskiej,  red. E. Niebelski, Lublin – Warszawa 2008, s. 141–154;

Caban W., Michalska-Bracha L., Kobiety powstania styczniowego na Syberii, Zesłanki do Usola i Kunguru, w: Postawy i aktywność kobiet w czasie powstania styczniowego 1863–1864, red. T. Kulak, J. Durfat, M. Piotrowska-Marchewa, Wrocław 2013, s. 163–189;

Lasocki W., Wspomnienia z mojego życia, t. 1–2, przygotowali do druku M. Janik i F. Kopera, Kraków 1933–1934;

Pamiętniki Marii Morzyckiej-Obuchowskiej, w: J. Klijanienko-Pieńkowski, Pan Pieńkowski? Da, oni zili zdieś…, Wołyń, Syberia, Nałęczów, losy ziemiaństwa na podstawie dokumentów rodzinnych,  Stalowa Wola 2012, s. 86–422.

Skip to content